75 sposobów na depresję, Richard Rybolt, GWP

Opublikowany Autor blogksiazki

75 sposobów na depresję, Richard Rybolt, GWP

Naturalne jest, że o tej porze roku często obserwujemy u siebie i innych spadek nastroju. Niekoniecznie musi być to depresja. Wiadomo też, że typowa depresja kliniczna nie jest wywołana deszczową pogodą i eksperci raczej niespecjalnie przychylają się do terminu „depresja sezonowa”. Wiemy też, że to choroba, która w głównej mierze dotyka też kobiet…

Jednak autor „75 sposobów na depresję” to mężczyzna. Mężczyzna, który w swoim życiu osobistym i zawodowym osiągnął bardzo wiele. To wszystko jednak nie uchroniło go przed tą zdradliwą chorobą. Jego wspomnienia i proste rady składają się na niezwykła opowieść o trudnej drodze do wyzdrowienia. To bardzo wartościowy poradnik – pomaga odczarować wiele mitów na temat depresji, psychofarmakologii, terapii. Pozwala nam zajrzeć w głąb udręczonej depresją duszy. Daje nadzieję.

„Wszyscy, bez względu na to, jak silnie dotknęła nas ta choroba i w jakim stopniu nas dotyczy, jesteśmy odpowiedzialni za to, by robić, co się da, aby przywrócić światło i otoczyć zrozumieniem tych, którzy złapali się w tę pułapkę, a którzy tak długo byli zupełnie pozbawieni zrozumienia. Depresja to prawdziwa choroba, którą można skutecznie leczyć. Ten prosty fakt musi być zrozumiany przez każdego, bo nikt z nas nie wie, do czyich drzwi smutek zapuka w następnej kolejności”.

75 sposobów na depresję, Richard Rybolt – fragment książki:

„Wspomnienia Rybolta są szczególnie ważne dla mężczyzn zmagających się z depresją, którzy wstydzą się przyznać do tego problemu, aby nie zostało to odczytane jako oznaka ich słabości. Z tej książki dowiedzą się, że tak naprawdę przyjęcie diagnozy i podjęcie walki to akt niebywałej odwagi i oznaka wewnętrznej siły”.

Randi Kreger, współautor bestsellera Stop Walking on Eggshells

Richard Rybolt po zwycięskiej walce z depresją został aktywnym działaczem na rzecz osób walczących z tą chorobą. Pomaga tworzyć grupy wsparcia i seminaria edukacyjne, podczas których dzieli się doświadczeniami. Swoją opowieść o powrocie do zdrowia przedstawiał w wielu programach radiowych i telewizyjnych. Jest autorem książki No Chairs Make for Short Meeintgs. Mieszka z żoną na małej farmie w stanie Nowy York.

Fragment wstępu:

Dorastałem w biedzie na naszej małej farmie w Ohio. Dość wcześnie nauczyłem się, jak pracować i jak walczyć. Cała nasza rodzina musiała ciężko pracować na to, co mieliśmy. Gdzieś między zmianami pogody, komornikami i moim ojcem alkoholikiem toczyliśmy ciągłą walkę, aby to wszystko utrzymać. Mimo tych bardzo skromnych początków udało mi się zostać bardzo bogatym człowiekiem. Wraz ze wzrostem bogactwa rosła też moja pewność siebie. Wierzyłem, że nic nie jest w stanie stanąć między mną a moim sukcesem, a tym bardziej między mną a szczęściem.

Potem przyszła depresja. Od razu wiedziałem, że coś jest nie w porządku, ale nie miałem pojęcia, co się dzieje. Zmęczenie i gniew paraliżowały mnie; przeszedłem przez fazę życia z apatyczną pustką w sercu. Zdaję sobie sprawę, że to brzmi jak banał, ale kolory mojego życia bladły, aż nie zostało w nim nic poza okropnym odcieniem szarości. Wmawiałem sobie, że jestem tylko zmęczony i zestresowany. Próbowałem robić sobie wolne, próbowałem nic nie robić, ale to tylko pogłębiało moją melancholię. Wkrótce zacząłem sobie wyobrażać, że mam każdą możliwą chorobę, zupełnie przy tym zaprzeczając diagnozie, którą wystawił mój lekarz rodzinny – depresji. „Depresja” była przerażającym słowem określającym ludzi, którzy byli chorzy psychicznie, ludzi, którzy pozwolili sobie na smutek. Z pewnością nie mogła się odnosić do mnie. W końcu, kiedy żadna inna diagnoza nie wydawała się prawdopodobna, z wielką niechęcią przyznałem, że może moim problemem jest depresja, ale nawet wtedy byłem absolutnie przekonany, że stan ten jest chwilowy i że wkrótce wszystko wróci do normy.

Miesiące stały się latami, podczas gdy moja choroba zapędziła mnie głęboko w doliny rozpaczy, prześladując mnie z powodów, których pewnie nigdy nie zrozumiem. Dlaczego ja? Dlaczego ja? Dlaczego ja? To refren, który najczęściej towarzyszy cierpiącym na depresję. Traciłem godziny, wgapiając się w swój pępek, przeszukując archiwa wczesnego dzieciństwa, próbując znaleźć coś lub kogoś, kogo można by winić. Zawsze byłem przecież wielkim optymistą, a teraz musiałem praktycznie się zmuszać, żeby dokonać czegokolwiek. W końcu zrozumiałem, że to, skąd przyszła depresja i dlaczego się pojawiła, nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Bez względu na powody depresja owinęła się ciasno wokół mnie i mogłem albo pozwolić jej zadusić całą radość życia, albo znaleźć jakiś sposób, by ją zatrzymać. Prowadzenie biznesu nauczyło mnie, jak rozwiązywać problemy, ale nie przygotowało mnie w żadnym stopniu na tę walkę.

Nota od żony autora:

Nareszcie – to już koniec. Dick uwolnił się od depresji kilka lat temu. Zaczynam od tych wspaniałych nowin, ponieważ to jedyna dobra rzecz, którą mogę napisać o tej przerażającej walce. Z początku byłam na tyle naiwna, by sądzić, że problem depresji jest jedynie problemem Dicka, wkrótce jednak zrozumiałam, że ta walka dotyczy każdego z członków naszej rodziny. Wydawało się, że niewiele mogę zrobić, oprócz układania się z Bogiem – proszenia Go, by pozwolił Dickowi znów być wspaniałą osobą, taką jak wcześniej, i odzyskać beztroskie szczęście, które było naszym udziałem, zanim zaczęła się ta straszna choroba.

Z początku Dick zdecydował się ukrywać swoją depresję, mając świadomość piętna, które się z nią łączyło i obawiając się ośmieszenia. Choć mogłam postąpić inaczej, zdecydowałam się uszanować ten sekret. Kryłam go, kiedy inni ludzie zadawali bardzo niedelikatne pytania. Udawałam, że ja i dzieci doskonale sobie radzimy, że depresja Dicka nie ma w ogóle na nas wpływu. Nawet kiedy ogarniała mnie rozpacz, uśmiechałam się, robiłam dobrą minę do złej gry i udawałam, że wszystko jest w doskonałym porządku. Świadomie ukrywałam swoją desperację, ale w środku błagałam o jeden jasny promień słońca, który dałby nadzieję naszej rodzinie. Nienawidziłam słowa „depresja” i wszystkiego, co się z nim łączyło. Czułam się, jakby ktoś przykrył nas ciężkim suknem, spod którego nie możemy się wydostać. I tak trwaliśmy – nie dlatego, że byliśmy szczególnie silni, ale dlatego, że wydawało się, że nie mamy specjalnie wyboru. Modliliśmy się, płakaliśmy i ciągle mieliśmy nadzieję. Wszystko, byle się nie poddać.

Ten wielki przełom, o który błagaliśmy w modlitwach, nigdy nie nadszedł. Zamiast niego co jakiś czas pojawiały się przebłyski nadziei. Z początku prawie niezauważalnie wdzierały się w nasz świat pogrążony w ciemności. Dick zaczął na powrót odwiedzać dawnych znajomych i przyjaciół, bawił się z dziećmi albo czasem majsterkował w swoim warsztacie. Nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy usłyszałam, jak śmieje się swoim dawnym donośnym śmiechem. Zdziwiło mnie to tak bardzo, że od razu wybiegłam na ganek i znalazłam go tam, jak obserwował dzieciaki biegające po ogrodzie za naszym nowym szczeniakiem. Natychmiast go objęłam i nie mogłam powstrzymać łez, które napłynęły do oczu. Nie padło ani jedno słowo dotyczące przełomu tamtego dnia, ale oboje wiedzieliśmy, że mur depresji zaczyna się kruszyć. Ciągłe zmęczenie, które prześladowało Dicka przez tak długi czas, powoli ustępowało, więc mogliśmy częściej wychodzić razem na zakupy i zabierać dzieci do kina. Ale nawet kiedy wróciła już radość, do końca nie mogliśmy się pozbyć sceptycyzmu. Od tak dawna byliśmy świadkami dobrych i złych dni w przebiegu choroby, że wydawało się nam, że możemy jedynie szeptać o poprawie i nowej nadziei, która wypełniała nasze życie, żeby niczego nie zapeszyć.

Prawda jest taka, że Dick nigdy nie wrócił do swojego dawnego ja. Tak samo bez odpowiedzi pozostały moje modlitwy dotyczące tego, by nasza rodzina odzyskała na powrót życie, które znaliśmy przed depresją. Nie mogliśmy wrócić. Ból i cierpienie bardzo nas zmieniły. Przed walką z tą chorobą Dick i ja byliśmy skupieni głównie na przyszłości. Z dumą realizowaliśmy misję dążenia do perfekcji i rzeczy materialne miały dla nas ogromne znaczenie. Ale depresja zmieniła to wszystko. Nasze teorie dotyczące idealnego domu rodem z książek o Pollyannie, teorie dotyczące idealnej rodziny, doskonałej w każdym calu odeszły. Odeszła też duża część naszej arogancji, niecierpliwości i braku wyczulenia na potrzeby innych. Teraz liczą się dla nas o wiele bardziej ludzie, a nie rzeczy i każdy nowy dzień jest podarunkiem, którego nie możemy się doczekać, by go z radością odpakować.

Anita