Całą wojnę mieszkałem przy Półwiejskiej w Poznaniu, a brama mojego domu wychodziła na wprost ulicy Kawiatowej, przy której w jednym z mieszkań jak się później wydało, istniało laboratorium podziemnej organizacji, mającej na celu walkę z okupantem również za pomocą trucizny tam produkowanej. Kiedy organizacja wpadła, to mówiono po domach, że jej członkowie zatrudniali się w niemieckich restauracjach w charakterze kelnerów i wsypywali truciznę do jedzenia oficerom Wermachtu wypoczywającym w tym czasie w Poznaniu. Gestapo skazało wszystkich bojowników na śmierć przez ścięcie gilotyną.
Przez kilkadziesiąt lat zastanawiałem się co się stało z resztą wyprodukowanej przez chemików trucizny. Czy hitlerowcy wykorzystywali ją w rewanżu? Czy ktoś zachował jakieś ampułki do własnych celów? A może jeszcze dzisiaj jest ktoś w jej posiadaniu?
I o tym jest ta opowieść.