Radio Yokohama – Marcin Bruczkowski

Opublikowany Autor blogksiazki

Radio Yokohama – Marcin Bruczkowski, Monika Borek Od 13 listopada będzie dostępna książka Radio Yokohama Moniki Borek i Marcina Bruczkowskiego, autora Bezsenności w Tokio, Zagubionych w Tokio i Singapur, czwarta rano… Akcja powieści rozgrywa się w budynku japońskiej rozgłośni radiowej, gdzie spotykają się: reżyser nagrań Martin – Polak z urodzenia, Japończyk z wyboru; jego pomocnik Andrew – Kanadyjczyk o tajemniczej historii życiowej; John – szalony DJ, Australijczyk; piękna Amanda – początkująca piosenkarka z Malezji; zespół Y2K – czysta emanacja japońskiego popu. Również wiele innych postaci, włącznie z kotem i… duchem. Poniżej informacja ze strony autora.

Zawsze (no, dobra, od 05.03.2005) chciałem napisać książkę o tym, jak i dlaczego ludzie się nie słuchają. I nie rozumieją. O różnicach między nami – głębszych nawet, niż tylko te oczywiste: płciowe czy kulturowe.

Przy okazji pokazać, że te same zjawiska i sytuacje obserwowane przez różne osoby – w tym przypadku mężczyznę i kobietę, dwoje narratorów książki – postrzegane i zapamiętywane są zupełnie inaczej. A nawet szerzej: pokazać istotę innego postrzegania świata przez mężczyznę i kobietę, subtelne, ale realistyczne różnice w ich myśleniu i komunikowaniu się z otoczeniem.

Powstała więc Powieść Na Dwa Głosy: Martina – Polaka, 39-letniego realizatora nagrań, i Amandy – młodej piosenkarki z Malezji. Powieść łatwa, lekka i przyjemna, ale za to z potrójnym dnem 🙂

Zapewnienie realizmu psychologicznego i językowego tego dwugłosu wymagało zaangażowania współautorki, która stworzy postać Amandy (jednej z dwojga narratorów) i napisze wszystkie jej kwestie. Po prostu zamiast zgadywać, jak myśli kobieta, powierzyłem to zadanie ekspertowi 🙂 Monika Borek, polska autorka mieszkająca na Dalekim Wschodzie, wywiązała się z tego zadania fenomenalnie, bo zamiast grzecznie pisać to, co usiłowałem dla nie wymyślać, wstawiła do książki PRAWDZIWĄ Amandę. Której zdjęcie jest zresztą na okładce.

Od tematu nie SŁUCHANIA się był już mały krok do miejsca akcji: rozgłośni radiowej i studia nagrań, opartego na miejscu, gdzie sam pracowałem jako realizator dźwięku w latach 1989–1991, w Japonii. Rozgłośni mieszczącej się w bardzo dziwnym budynku i zamieszkiwanej przez bardzo dziwnych (żeby nie powiedzieć: ostro zakręconych) ludzi. Zbudowali oni sobie zamknięty świat wewnątrz murów Radia Yokohama, tworząc swoisty mikrokosmos, w którym – jak w teatrze absurdu – oglądamy zjawiska naszego świata niejako w krzywym zwierciadle…

Więcej informacji o książce można znaleźć na stronie Radio Yokohama, między innymi ciekawostki dotyczące pochodzenia niektórych bohaterów książki:
1. DJ John Gurthie w rzeczywistości nazywał się inaczej, ale był faktycznie DJem (w J-Wave, 81,3FM), Australijczykiem, wysokim i szalonym. A we wtorki pracował w małym studiu nagrań w Yokohama. Chyba, że nie wstał na czas. Właśnie takiej wpadce zawdzięczam jeden z moich zawodów. Otóż czekałem w reżyserce przez pół godziny na realizatora, kiedy wkroczył do niej starszy Japończyk i opieprzył mnie, że jeszcze nie ustawiłem poziomów i nie jestem gotowy do nagrywania… Ponieważ brakło mi odpowiednio uniżonych słów do wyrażenia skruchy, zacząłem ustawiać – na czuja. I nawet jakoś nagrałem siedzącego po drugiej stronie szyby lektora, nie wiedząc, że w/w Japończyk wziął mnie właśnie za Australijczyka… Dopiero pod koniec nagrania wpadł do studia mocno skacowany i bardzo zadyszany rudy Australijczyk, podziękował mi stukrotnie za zrealizowanie nagrania i zaproponował, żebym robił to co wtorek, bo on naprawdę musi się czasem wyspać. A na moje protesty (udawane), że się nie znam, zapowiedział, że wszystkiego mnie nauczy. I nauczył. Zajęło to ponad pół roku i wiele nocnych nasiadówek nad herbatą z Arinaminem i innymi dodatkami… Ale warto było. Bo teraz jest o czym pisać 🙂

PS. Nazwisko „John Gurthie” to mój hołd dla legendarnego producenta i inżyniera dźwięku Jamesa Guthrie, któremu zawdzięczamy m.in. album Pink Floyd „The Wall”.

2. Kot Debiru istniał naprawdę i naprawdę był czarny. Opiekowała się nim moja Mama, która zwała go „Devil” z racji karnacji, oraz jej brat, który wolał interpretację „Debil” 🙂 Tak się składa, że „devil” i „debil” wymawia się po japońsku identycznie: „debiru”. Stąd Debiru.

3. Pan Ikeda jest najprawdziwszą postacią, razem z grubymi jak luksfery okularami, trzymającymi się dzięki taśmie izolacyjnej, i lutownicą zatkniętą za ucho (taką cienką jak długopis, do precyzyjnych robót elektronicznych). Niestety nie mam z nim kontaktu, a studio już nie istnieje. Niektórzy czytelnicy mogą mnie posądzić, że w tworzeniu tej osoby popadłem w grzech artystycznej przesady. Otóż nie. Prawdziwy Ikeda był JESZCZE bardziej… szalony? Szalony. Szalony!

4. Pani Orito (nazwisko zmienione) również jest postacią prawdziwą, właścicielką sieci sklepów muzycznych w rejonie Kansai. Kiedy ją poznałem w r. 1987, zakochałem się natychmiast, nie wiedząc, że jest o 15 lat starsza (co wówczas wydawało mi się różnicą gigantyczną, bo sam miałem 22). Królowa przyjęła moje zaloty z wdzięcznymi wybuchami chichotu. Umieściłem ją w książce, żeby oddać hołd dzielnym (choć faktycznie nielicznym), japońskim bizneswomen, które już w latach 80ych znakomicie zarządzały męskimi biznesami, wbrew opinii, że Japonki w pracy nadają się wyłącznie do robienia herbaty i obsługi faksu.

5. Zespół Y2K – imiona i nazwiska muzyków powstały w wyniku przetasowania dźwięków i sylab nazwisk legendarnego zespołu „X Japan”. Natomiast same postacie są kompozytowe – zlepek charakterów muzyków, których miałem przyjemność (ekhem) nagrywać w Yokohamie. Więcej o nich nie powiem, bo są po części stworzeni przez sz. Współautorkę 🙂

6. Koji Tanaka w rzeczywistości był moim pierwszym podwładnym w Japonii. Zawdzieczam mu wiele. Przede wszystkim zrozumienie, że entuzjastyczne (na pierwszy rzut ucha) „Hai!” NIE znaczy: „Tak, zrozumiałem”. A już na pewno nie oznacza: „Tak, zrobię to”… Koji miał uroczy zwyczaj przyjmowania ode mnie zleceń, po czym udawania się do kącika i zamartwiania przez tydzień, ponieważ nie wiedział co albo jak zrobić. Odkrycie tego kosztowało mnie kilka miesięcy i parę zawalonych projektów… Po prostu „HAI!” Kojiego było tak przekonywujące, że nabierałem się raz po razie. O dziwo, kiedy spotkałem go w roku 1995, powiedział, że on bardzo przeprasza, ale pamięta mnie jako „najlepszego szefa, jakiego miał”. Wzruszyłem się.

4 odpowiedzi na Radio Yokohama – Marcin Bruczkowski

  1. Świetna książka! Brawo, panie Bruczkowski! I pani Moniko – nie wiem, gdzie autor panią wytrzasnął, ale zrobiła pani kawał dobrej roboty. Liczę, że to nie będzie ostatnia wasza kooperacja autorska 🙂