Przygoda mojego rozwoju duchowego zaczęła się od tego, że zostałem psychiatrą. Całkiem bez pojęcia zacząłem klinicznie, od zewnątrz, obserwować psychicznie chorych. Natknąłem się przy tym na pewne procesy psychiczne nader dziwnej natury, które opisywałem i klasyfikowałem, w najmniejszym stopniu nie rozumiejąc ich treści.
Z biegiem czasu mojej zainteresowanie koncentrowało się coraz bardzie na tych pacjentach, w obliczu których przeżywałem coś zrozumianego, to znaczy na przypadkach paranoidalnych, obłędu maniakalno-depresyjnego oraz zaburzeń patogennych.
Od samego początku mej kariery psychiatrycznej studia Breurera-Freuda dostarczyły mi, obok prac Pierre’a Janeta, żywej podniety. Przede wszystkim pomocne mi były Freudowskie przyczynki do interpretacji snów, gdyż dzięki nim mogłem lepiej zrozumieć formy wyrazu schizofrenii.
Najwspanialszym dokonaniem Freuda było to, że poważnie traktował on neurotycznych pacjentów i że poświęcił całą swą uwagę temu, co w ich psychologii indywidualne i szczególne. Miał odwagę, by dopuścić do głosu kazuistykę i w ten sposób przeniknąć do indywidualnej psychologii pacjenta.
Tutaj był odważny, nie miał żadnych uprzedzeń. Niczym biblijny prorok postawił przed sobą zadanie obalenia fałszywych bogów, zdarcia zasłony nieuczciwości i hipokryzji, by bezlitośnie wywlec na światło dzienne całą zgniliznę współczesnej duszy.
Car Gustav Jung: Wspomnienia, sny, myśli.