Ogień i woda – Pauline Rowson

Opublikowany Autor blogksiazki

Fragment powieści:

Prolog
Prawdopodobnie nigdy nie zaangażowałbym się w te wydarzenia, gdyby nie włamanie w dniu pogrzebu. I gdyby nie wiadomość od Jacka, w której prosił, żebym zaopiekował się jego żoną, Rosie. Zawiodłem go, gdy żył, nie zamierzałem go zawieść po śmierci.

Nigdy nie szukałem ryzyka, nie kusiłem losu. Wolałem pozwalać wydarzeniom przybierać swój obrót. Jednak przeszłość ma paskudny nawyk – dogania nas, kiedy uciekamy, znajduje, gdy się przed nią chowasz. Moja właśnie to zrobiła. Stojąc nad grobem Jacka na ponurym cmentarzu w Portsmouth w jeszcze bardziej ponury grudniowy dzień, poczułem, że wracają wspomnienia innego pogrzebu – sprzed piętnastu lat. Wróciły z pełną siłą, niemal mnie dusząc.

Próbowałem odpędzić te obrazy, ale nie mogłem. Niektóre wydarzenia nigdy nie odchodzą. Leżą tylko przyczajone i czekają na ciebie. Chciałem zostawić to wszystko, ale czułem, że nie mogę.

Zamknąłem oczy i raz jeszcze spróbowałem zapomnieć. Bez rezultatu. Kiedyś uciekłem przed własną przeszłością. A teraz wiedziałem, że drugi raz już mi się to nie uda.
Rozdział 1
Obudziłem się z potwornym kacem. A właściwie obudziła mnie moja żona Faye krzątająca się po domu. Jęknąłem i po omacku sięgnąłem po zegarek, ale nie trafiłem ręką. Z wysiłkiem otworzyłem oczy. Elektryczne światło raziło jak laser. Był dzień po pogrzebie Jacka, a ja oczywiście leżałem w salonie. Źle spałem. Usta miałem jak papier ścierny, a język o dwa numery za duży.

Co, u licha, robi Faye? Hałasowała, jakby próbowała pobić rekord w bieganiu po domu w podkutych butach i jednoczesnym żonglowaniu naczyniami. Domyśliłem się, że chciała mnie ukarać, bo poszedłem wczoraj pomóc Rosie. Tylko co innego miałem zrobić? Rosie ledwo co pochowała męża, a tu wraca do domu i odkrywa, że miała włamanie. Nie mogłem jej zostawić samej z tym wszystkim. Nie mogłem zawieść Jacka. „Adam, chcę, żebyś zaopiekował się Rosie”. Ostatnie słowa nieżyjącego przyjaciela, choćby napisane na zwykłej pocztówce, zobowiązują. Zresztą poszedłbym i tak.

Zazwyczaj nie jestem zwolennikiem surowych kar, ale wczoraj zmieniłem zdanie. Dla tych włamywaczy stryczek wydawał mi się za łagodny. Dziwne było jednak, że nic nie zginęło. Tak przynajmniej po wstępnych oględzinach stwierdziła córka Rosie, Sarah. Biżuteria leżała gdzie zawsze i mimo tego strasznego chaosu i bałaganu, kwiatów i kartek z kondolencjami, nawet ja zauważyłem, że telewizor i sprzęt grający pozostały nietknięte. Do gabinetu Jacka tylko zajrzałem, ale trudno było przeoczyć zniszczony komputer, a tuż obok nietkniętą drukarkę. Dlaczego? To nie miało żadnego sensu… podobnie jak śmierć Jacka.

Sarah zabrała matkę do siebie, ja zostałem, żeby porozmawiać z policją i załatwić ślusarza do wymiany zniszczonego zamka. Przynajmniej tyle mogłem zrobić.

– A więc wreszcie się obudziłeś?

Pełen wyrzutu głos Faye darł mi mózg jak drut kolczasty. Ponownie otworzyłem oczy i stęknąłem. Patrzyła na mnie, jakbym był czymś, co kot zwrócił na dywan. Nie dziwiłem się, biorąc pod uwagę wczorajszą kłótnię. Faye chciała, żebyśmy gdzieś wyszli uczcić zdobycie jej pierwszego klienta po awansie w tej londyńskiej firmie reklamowej. Ja wolałem iść do Rosie.

Próbowałem się uśmiechnąć, ale musiało to tylko pogorszyć sytuację, bo Faye cmoknęła z niezadowoleniem i poprawiła włosy – chyba jeszcze jaśniejsze niż zwykle.

– Adam, ile wczoraj wypiłeś?

Podniosła pilota i położyła na telewizorze. Faye lubiła, kiedy rzeczy leżały na swoim miejscu. A ja nie byłem na swoim miejscu. Przypominałem worek kartofli na środku salonu – psujący wystrój, ale zbyt ciężki, żeby go wziąć w dwa palce i wynieść. Ledwie to pomyślałem, Faye zmarszczyła czoło i z obrzydzeniem – właśnie dwoma palcami – podnosiła pustą butelkę po whisky.

– Czy to ma znaczenie? – uniosłem się na łokciu.

– Oczywiście, że ma. Nie chcę być żoną pijaka.

Wróciła z kuchni i patrzyła na mnie swymi pięknymi oczyma, z dłońmi opartymi na szczupłych biodrach. Ubrana już do pracy w elegancką czarną garsonkę i spodnie.

– Która godzina? – zapytałem.

– Najwyższy czas, żebyś się wziął do roboty. Za długo już trwa ta twoja stypa. Jack nie chciałby, żebyś tak wyglądał.

Od czasu telefonu Rosie, kiedy to powiedziała mi o śmierci Jacka, nawet nie spojrzałem na pędzle. To było dziesięć… nie, dwanaście dni temu. Zastanawiałem się, czy w ogóle będę jeszcze kiedyś malował.

– Ucieknie ci pociąg – wymamrotałem, próbując wstać i bardzo starając się nie zatoczyć. Wyraz twarzy Faye dał mi do zrozumienia, że nie to chciała usłyszeć.

– Zabieram samochód. Do piątku będę w Londynie w służbowym mieszkaniu. Tak dla informacji, gdybyś nie zauważył, Boże Narodzenie za niecałe trzy tygodnie. Mam mnóstwo przygotowań.

– Kiedy tak zdecydowałaś? – zapytałem ze zdziwieniem, o mało nie przewracając się o naszą kotkę Boudiccę, która miauknęła głośno, rzucając mi złe spojrzenie.

„Ciebie też zostawia” – pomyślałem do zwierzaka, pstrykając przykrywką czajnika. Obróciłem głowę w stronę Faye, ale zrobiłem to za szybko – nagły ból sprawił, że natychmiast tego pożałowałem.

– Wczoraj, po tym jak wypadłeś biegiem, zadzwoniłam do Stewarta. Powiedział, że mam wolną rękę.

Czy to miała być kara za udzielenie pomocy wdowie po moim najlepszym przyjacielu? Nigdy nie poznałem szefa Faye, ale też mało mnie on obchodził. No i miałem dość ciągłego wysłuchiwania, że Stewart to, Stewart tamto…

– Pomyślałam, że będziesz miał więcej czasu na pracę i przygotowania do sobotniej wystawy – ciągnęła. – Dużo mnie kosztowało przekonanie jednej z najlepszych londyńskich galerii, nie mówiąc już o potwierdzonej obecności burmistrza Portsmouth, jak i naszego posła.

– Wiem, nie zapomniałem – mruknąłem.

Nie zapomniałem, chociaż miałem na to wielką ochotę. Faye zdecydowała się zadbać o moją karierę, oczywiście swoimi metodami. Branżowymi. Tak jak o to całe badziewie, którego człowiek tak naprawdę nie potrzebuje, ale firmy reklamowe potrafią sprawić, żeby nie mógł bez tego żyć. Mnie osobiście ta wystawa była obojętna. Zawsze czułem zakłopotanie w trakcie publicznych prezentacji mojej sztuki. Fakt, to duża wada w moim zawodzie.

Sięgnąłem po kubek i nalałem sobie trochę kawy. Otworzyłem usta, aby dodać coś jeszcze na temat Rosie, ale Faye była szybsza.

– Czy masz zamiar dzisiaj malować? – Spojrzała na mnie z pogardą.

– Idź już, bo samochód odjedzie bez ciebie – poradziłem spokojnie.

Chwyciła dyplomatkę, kluczyki, rzuciła mi złowieszcze spojrzenie i wypadła.

– I koniec – oznajmiłem kotce.

Boudicca podniosła łeb, jakby chciała powiedzieć: „A czego się spodziewałeś?”, i z godnością wyszła przez swoją klapkę w drzwiach.

Piłem kawę, leżąc rozciągnięty na sofie. Nie jestem dobry w kłótniach. Moją specjalnością jest ustępowanie pola. Dlatego Faye była taka zła. Zamiast dać jej tę przyjemność i pozwolić się pognębić jeszcze trochę, zdezerterowałem. Może powinienem zadzwonić i przeprosić? Nie, za szybko. Zadzwonię później…

Zamknąłem oczy, ale to nie pomogło. Nie mogłem wymazać z pamięci zdarzeń tamtego wieczoru. Policja uważa, że za włamanie odpowiedzialni są narkomani. Ale jacy narkomani zostawiliby biżuterię i inne cenne przedmioty, które można by bardzo szybko spieniężyć. Głośno podzieliłem się wówczas tą wątpliwością z młodszym, okrągłym policjantem.

– Proszę pana, jak tacy są na haju, to nie wiadomo, co się w ich głowach kotłuje – odpowiedział.

A ja od razu sobie przypomniałem moją ostatnią rozmowę z Jackiem.

– Jestem śledzony – wyszeptał do słuchawki dwa tygodnie temu.

– Zwariowałeś? – Zaśmiałem się. – Dlaczego ktoś miałby cię śledzić?

– Jeszcze nie wiem, Adam. To bardzo niebezpieczne, ale jestem blisko.

– Blisko czego?

– Blisko prawdy. Daj mi parę dni.

Niestety Jack nie dostał tyle czasu. Następnego dnia wszedł do opuszczonego starego budynku, który ktoś podpalił. Jego zawodem było gaszenie pożarów. Mogło się to zdarzyć każdemu strażakowi, ale zdarzyło się jemu. Z miejsca przestało mi już być wesoło.

Wylałem resztkę kawy do zlewu, patrząc jednocześ­nie przez okno na targany wiatrem ogród i majaczące w oddali stoki Portsdown Hill. Dostrzegłem też dwa konie na pastwisku, które chyba trzęsły się z zimna. Jack nie miał tendencji do halucynacji. Jeśli mówił, że ktoś go śledzi, to tak było. Tylko kto i dlaczego? Komu mógł przeszkadzać, komu zagrażać mógł strażak?

Narzuciłem starą kurtkę i przeszedłem przez ogród do pracowni. Cienka warstwa śniegu, która pokryła wczoraj okolice cmentarza, zniknęła w ciągu nocy, pozostawiając wilgotny i ponury chłód szarego dnia.

Patrzyłem na płótna przedstawiające morskie pejzaże i szczerze ich nienawidziłem. Wszystkie były mierne i nijakie. Moje oczy spoczęły na pocztówce od Jacka. Przyszła dopiero wczoraj, chociaż data na stemplu wskazywała dzień, w którym zginął. Pewnie utknęła na poczcie w stosach życzeń świątecznych. Nie musiałem jej czytać ponownie, bo wciąż miałem przed oczami każdy wyraz. Jednak odpiąłem kartkę ze ściany i odwróciłem obraz Turnera na drugą stronę.
Adam, chcę, żebyś zaopiekował się „Rosie”. Jesteś wybitnym artystą i najlepszym przyjacielem. Szczęśliwego Żeglowania!

Wszystkiego dobrego, Jack

4 lipca 1994

Dlaczego 4 lipca, skoro wysłał ją w grudniu? Dlaczego rok 1994, skoro był 2006? Dlaczego podkreślił niektóre litery? DCHBYAOKWRSIWYYĄINYOŻWWTKDE. Jakiś szyfr? Nigdy nie byłem dobry w krzyżówkach, tym bardziej takich szaradach, ale Jack owszem. Jedyne słowa, jakie udało mi się ułożyć z tej rozsypanki, to CHOROBA, KONIEC, TOKSYNA, o ile oczywiście reguły dopuszczały powtórne używanie już wykorzystanych liter.

Czyżby Jack wiedział, że umrze? Ale to przecież niemożliwe! Gdyby podejrzewał, że gdy wejdzie do środka, ten zbiornik z gazem eksploduje, to przecież by nie wchodził! Opuszczony dom, żadnych ludzi, dla których musiałby się narażać…

c.d. w książce