Miłość jak pole bitwy, Eileen Chang, WAB

Opublikowany Autor blogksiazki

Miłość jak pole bitwy (Memoir of a Bygone Love) Eileen Chang wydawnictwa WAB w tłumaczeniu Katarzyny Kulpy ukaże się 20 listopada. Książka przedstawia Szanghaj lat 40 i 50-tych z okrucieństwem wojny i komnistycznym reżimem. W książce znajdziemy pięć opowiadań i scenariusz filmowy…

Eileen Chang (ur. 1920, zm. 1995) – chińska pisarka, autorka powieści, opowiadań i licznych scenariuszy filmowych. Eileen Chang studiowała literaturę na uniwersytecie w Hongkongu. Już pierwsze książki przyniosły jej olbrzymią popularność. W 1955 roku wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała i tworzyła do końca życia.

Luozhen nie znajduje dla siebie miejsca w świecie konwenansów i hipokryzji – wybierając samotne życie, opuszcza kraj, być może na zawsze. Jiayin nie może wybaczyć ojcu, który związał się z inną kobietą i opuścił matkę. Jednak jako guwernantka sama ma romans ze swoim żonatym pracodawcą. Pani Xun i pani Wu po latach wojennej i politycznej zawieruchy próbują odnowić przyjaźń, łączącą je silniej niż więzi rodzinne. Choć kobiety rozdzieliła komunistyczna władza, to obydwie uznają, że nie zawsze to polityka była przyczyną osobistych dramatów, zwłaszcza niedobranych par. Mimo zmian obyczajowych małżeństwa nadal aranżuje rodzina, a młode dziewczyny wydaje się za znacznie starszych mężczyzn.
Bohaterki Chang potrafią równie mocno kochać jak nienawidzić. Angażują się w walkę polityczną, prowadzą niebezpieczne gry, uwodzą przeciwników… i wpadają we własne sidła.

Miłość jak pole bitwy, Eileen Chang – fragment:

– Witaj, kuzynko.
– Miło cię widzieć, kuzynko.
Urodziły się w tym samym roku, jedna kilka miesięcy po drugiej. „Kuzynko” – tak zwracały się do siebie.
– Witaj, ciotko! – rzekła córka kuzynki.
– Witaj, Yuanmei – odparła z uśmiechem pani Xun.
Sporo przytyła od przyjazdu do Szanghaju. Haftowane jedwabne wdzianko fałdowało się na niej, jakby jakiś wielki wąż o kolorowej łusce owinął jej się wokół pasa. Idąc ulicą, trzymała ręce z przodu i kołysała się na boki. Jeśli coś takiego nazywa się kaczym chodem, pani Xun była prawdziwą kaczką mandarynką. Jej zwinięte w lekko opadający kok włosy były kruczoczarne, podobnie jak gęste brwi nad wyrazistymi oczyma bez mongolskiej fałdy. Owalną twarz zdobił rumieniec przywodzący na myśl żółtko solonego kaczego jaja, prześwitujące przez białko.
– Jak tam Shaofu? A Zuzhi i Zuiyi? Pisali coś ostatnio? – spytała pani Wu, gdy już wymieniły pozdrowienia.
Państwo Xun mieli córkę i syna w Pekinie; do Szanghaju zabrali jedynie młodszego syna. Pani Xun wypytała Yuanmei o wieści od jej rodzeństwa – ci z kolei studiowali w Ameryce. Ich ojciec nie mieszkał w Szanghaju. Po wojnie, w związku z działalnością komunistów, ostrożni przedsiębiorcy przenieśli swoje interesy do Hongkongu, który rozkwitł wprost niewyobrażalnie. Należał do nich także pan Wu. Te wszystkie polityczne podziały bywały nawet korzystne dla tradycyjnie aranżowanych, często niedobranych małżeństw – podobnie jak wcześniej, w czasie wojny, istnienie Chongqingu i terenów okupowanych. Mąż pani Wu wyjechał z inną kobietą – swoją sekretarką, z którą miał syna. Pani Wu nigdy o nim nie wspominała.
Zięć państwa Wu także wyjechał na specjalistyczne studia, Yuanmei zamieszkała więc z matką. Bez rodzeństwa i męża czuła się opuszczona i samotna. Ówczesna młodzież nie była zbyt gadatliwa – nie bez powodu tę awangardę lat pięćdziesiątych nazywano „milczącym pokoleniem” – toteż prócz zdawkowego „Co tam u Zifana?” pani Xun nie zadawała jej więcej pytań.
Obie kuzynki zaś, ledwie usiadły, rozpoczęły ożywioną, przetykaną śmiechami rozmowę. Mówiły półgłosem, nieledwie szepcząc, tak jak przywykły w dzieciństwie. Po zamążpójściu nawyk pozostał – wokół zawsze było tylu intrygantów, gotowych roznosić plotki. Pani Wu, mimo że mieszkała we własnym, dużym domu, wciąż obawiała się, że ściany mają uszy.
– Masz nową trwałą, kuzynko, jak ci ładnie! – Silny pekiński akcent pani Xun potęgował wrażenie powrotu do lat dziecinnych.
– E tam, pełno siwych kosmyków, popatrz tylko… – pani Wu zachichotała wstydliwie, pochyliła głowę i przeczesała palcami krótkie loki na potylicy.
– Też je mam, kochana, oj, mam!
– Nic nie widać! – Pani Wu włożyła okulary i przyjrzała się uważnie pani Xun.
– I ja też nic tu nie widzę!
Obie kobiety zaczęły badać nawzajem swoje fryzury, jakby szukały wszy. Od czasu do czasu, gdy któraś z nich odkryła biały kosmyk, rozlegał się cichy okrzyk: „Nie ruszaj się!” – po czym znalazczyni z triumfalnym uśmiechem wyłuskiwała siwy włos spomiędzy loków przyjaciółki i wyrywała go.
Pani Xun była flegmatyczna – przywykła do robienia wszystkiego bardzo powoli. Pierwotnie był to jej odruch samoobronny. Gdy wykonało się swoje domowe obowiązki zbyt szybko, zaraz dostawało się kolejne zadanie – inaczej ktoś mógłby przecież zauważyć, że siedzi bezczynnie.
– Zobacz tylko, jakie rzadkie – rzekła z uśmiechem pani Wu. – Pomyśleć, że zawsze miałam ich za dużo. Miałam taki gruby warkocz i wyglądałam jak głupia. Nie pozwalali mi go ściąć, mówili, że włosy mogą od tego powypadać!
Pani Wu w młodości była brzydkim kaczątkiem.
Córka odziedziczyła po niej krótkowzroczność, ale nie chciała nosić okularów. W dzisiejszych czasach ludziom jest wszystko jedno, ale wtedy uważano, że do popularnych fryzur z grzywką okulary w żadnym wypadku nie pasują. A były podówczas w modzie najróżniejsze grzywki: z przedziałkiem, rozchodzące się na boki albo proste, lecz zakrywające brwi. Były też asymetryczne, opadające skosem na czoło. Małe, okrągłe okularki na nosie takiej dziarskiej panny wyglądałyby po prostu idiotycznie.
– Wtedy modne było upinanie włosów w takie luźne sploty – wspominała pani Xun. – Z tymi kosmykami z przodu robiło się różne dziwne rzeczy, zakręcało się je, splatało. W domu trzeciej stryjecznej babki była służąca, która umiała świetnie czesać, raz trafiłam na nią przypadkiem i dałam sobie upiąć włosy. Akurat następnego dnia wybierałam się na wesele, więc kiedy wróciłam do domu, położyłam się spać na stole, nie do łóżka, żeby przypadkiem nie popsuć fryzury!
Moda ta była skutkiem zachodnich wpływów, lecz strzyżenie i trwała ondulacja były wówczas nie do pomyślenia. Z wielki trudem upinano więc długie, proste włosy w pozawijane pukle, piętrzące się na głowie. Warkoczy ani kucyków nie ściągano ciasno, lecz pozwalano włosom opadać na szyję i zasłaniać uszy. Wśród niektórych studentek i nauczycielek akademickich moda na krótsze fryzury powoli się przyjmowała; naśladowały ją też panie z przybytków rozrywki. Obie kuzynki jednak pochodziły z konserwatywnych rodzin i takie nowości widywały tylko na obrazkach z pudełek papierosów.
– Wesele… Pamiętam, jak opowiadałaś, że chciało ci się ziewać, i tak się powstrzymywałaś, że aż ci łzy poleciały. Ale ubaw! – odparła pani Wu.
Yuanmei przysłuchiwała się temu wszystkiemu z uśmiechem, czując się, jakby słuchała starych legend.
– Chciałabym mieć tak pięknie upięte, długie włosy – rozmarzyła się pani Wu.
– Żeby nosić upięte włosy, trzeba mieć służącą, która potrafi czesać – odparła pani Xun z uśmiechem. – Jeśli będziesz próbowała sama, tylko cię ręce rozbolą od tego wykręcania i trzymania w górze. Ja mam okropny reumatyzm w ramieniu. Nadwerężyłam je dawno temu, kiedy nosiłam im pakunki – mówiąc to, jeszcze bardziej zniżyła głos, jakby obawiała się, że ktoś podsłuchuje.
– Taak, „synowa pomoże dźwigać”… – rzekła pani Wu, marszcząc brwi i naśladując nonszalancki ton starej pani Xun.
– Zobacz tylko. Całkiem mi opadło! – Pani Xun zwróciła się ramieniem w stronę kuzynki. – Swego czasu to się nazywało „ramiona piękności”…
Barki pani Xun, niegdyś muskularne od ciężkiej pracy, teraz zbliżyły się do dawnego ideału urody – były bardzo spadziste. Z zewnątrz jednak nie dawało się zauważyć choroby. Gdy ból stawał się zbyt silny, pani Xun chodziła do masażysty.
– Wszystko przez nich. – Pani Wu zrobiła pełną odrazy minę.
– Taaa… ci Xunowie już tacy są. – Pani Xun spojrzała przyjaciółce w oczy z uśmiechem. Mówiła ledwo słyszalnym szeptem, jakby to był sekret, który wyjawiała jej po raz pierwszy w życiu.
– Obiad też zawsze synowa. „Synowa dobrze gotuje!”, „Nie potrafisz? To się naucz”. – Znowu zniżyła głos do tajemniczego szeptu. – A jak zrobisz coś nie tak, bura!
– A kiedy ciebie nie było pod ręką, to kto gotował?
– Stara Li, rzecz jasna. – Uśmiech znikł z twarzy pani Xun, a jej ton stał się na powrót dźwięczny. – Służąca, bo kucharza nie mieli. Znak, że w rodzinie bieda.
Chwila milczenia.
Weszła pokojówka z herbatą.
– Zapalisz, kuzynko?
Pani Wu nie paliła. Pani Xun twierdziła, że nauczyła się palić, siedząc na nocniku. Było to po zamążpójściu i wyjeździe do Pekinu, gdzie nie miała klozetu z bieżącą wodą.
– Jak ja nie cierpiałam tych ich tekowych mebli w salonie. – Pani Xun uniosła podbródek i zapaliła papierosa. – Wszystkie miały jakieś szpony… Trzeba było je polerować na błysk, jakby się froterowało buty, na kolanach, trwało to tyyyle czasu – dodała tonem marudnego dziecka, przeciągając słowa. – No i oczywiście przyszedł raz gość, a ja nie zdążyłam się schować, i zobaczył mnie, jak tak klęczałam na podłodze. – W jej głosie wyczuwało się głębokie zawstydzenie, wręcz poczucie upokorzenia.
– Oj, tak, w Pekinie modne były takie meble, wszyscy mówili, że to antyki – rzekła pani Wu.
– Te ich cholerne rodzinne zwyczaje!
– A mnie twoja teściowa traktowała wprost fantastycznie. Kiedy przychodziłam, zawsze byłam zapraszana do twojego pokoju, a ty miałaś mnie zabawiać. Jadłam też u ciebie, tylko w twoim towarzystwie. Czasem Shaofu zaglądał na chwilę, ale zaraz wychodził, gbur jeden.
Roześmiały się.
W tamtych czasach pani Wu jeszcze nie była mężatką. Odwiedziła parę razy panią Xun w Pekinie, gdy pojechała tam razem ze starszym bratem i bratową. Shaofu poznała już wcześniej, gdy młodzi udali się do Szanghaju złożyć zwyczajową wizytę w domu matki żony. Był niskim i pulchnym mężczyzną o ciemnej karnacji, tępym, lecz dumnym i zapalczywym. Pani Wu do dziś nie mogła pogodzić się z tym, że jej krewną i serdeczną przyjaciółkę oddano rodzinie Xun. Pewnego razu, gdy Yuanmei pochwaliła urodę pani Xun, pani Wu oburzyła się wręcz:
– Nie widziałaś jej kiedyś. Miała piękne oczy, z takim szelmowskim błyskiem. Kiedy wyszła za mąż, jej spojrzenie zgasło. Cała zgasła… – Głos pani Wu załamał się, oczy jej poczerwieniały.

Chang wie, jak naturalną prostotą i kunsztem literackim oczarować czytelników.
ForeWord Magazine

Gigantka współczesnej literatury chińskiej.
The New York Times

Opowiadania oryginalne, zapadające głęboko w pamięć i nieporównywalne z żadnymi innymi powstałymi w ostatnich czasach.
Kirkus Reviews

Chang kreśli podziały chińskiego świata językiem jak ostrze noża. Ukazuje rozdarcie pomiędzy tradycją, patriarchatem a nowoczesnością. Jako jedna z nielicznych potrafi spojrzeć na tę złożoną rzeczywistość z dwóch odmiennych perspektyw. Eileen Chang to upadły anioł literatury chińskiej.
Ang Lee

Królowa krótkiej formy… W surowym i tajemniczym świecie Chang ludzie szukają miłości, często jednak brakuje im sił, by oprzeć się presji ze strony rodziny, tradycji, konwenansu.
The New Yorker

Chang usypia uwagę spokojnymi dialogami matron grających w madżonga, by chwilę później wciągnąć w sam środek szpiegowskiej intrygi.
Dziennik

U Chang nie ma miejsca na słodycz, głębokie spojrzenia w oczy czy nawet chwilowe szczęście. Jest za to brutalna wojenna rzeczywistość, mimo że sama wojna nie została opisana. Są też niedopowiedzenia sprawiające, że historia Yi i Jiazhi nigdy nie popada w banał.
Newsweek Polska

Wydawnictwo WAB wydało również inną książkę Eileen ChangOstrożnie, pożądanie.
Szanghaj, lata 40. XX wieku. Japonia okupuje terytorium Chin. Pan Yi jest dygnitarzem marionetkowego rządu. Daje się uwieść pięknej studentce Jiazhi. Dziewczyna należy do podziemnej opozycji, ma za zadanie ułatwić likwidację polityka. Czy – wbrew rozsądkowi i mimo wszelkich różnic – do ich erotycznych spotkań może się wkraść uczucie?

Eileen Chang to królowa krótkiej formy.
„The New Yorker”

Żadne inne jej opowiadanie nie jest tak okrutne i tak piękne jednocześnie.
Ang Lee