Lekcje pana Kuki – Knapp Radek

Opublikowany Autor blogksiazki

Wydawnictwo Sonia Draga ma przyjemność zaprosić na przedpremierowy pokaz filmu w reżyserii Dariusza Gajewskiego Lekcje Pana Kuki na podstawie powieści Radka Knappa 6 listopada 2008 godz. 12.00 w Kinie Rejs w Warszawie (na ekranach kin od 21 listopada)
Miejsce projekcji:
Kino Rejs, ul. Krakowskie Przedmieście 21/23, Warszawa

Film:
Adaptacja bestsellerowej powieści Radka Knappa. Waldemar (Łukasz Garlicki) nigdy jeszcze nie był za granicą. Postanawia to zmienić w czasie wakacji. Pomocy w zorganizowaniu wyjazdu szuka u pana Kuki (Andrzej Grabowski) – dawnego znajomego rodziców. To za jego namową za cel swojej wędrówki wybiera Wiedeń. Jednak już na miejscu wskazówki Kuki okazują się cokolwiek mylące, a jego wizja zagranicy mocno wyidealizowana. Waldemar dostaje twardą szkołę życia na obczyźnie.
Każdy pierwszy raz jest trudny. Tymczasem na Waldemara czeka cała seria pierwszych razów. Pierwszy wyjazd za granicę. Pierwsza dziewczyna. Pierwsza praca. Pierwsza kradzież. Pierwszy skok na bank… Te wakacje zmienią go na zawsze.

Książka:
Ryzykowna, szalona i nieodpowiedzialna podróż w nieznane.
Plecak wypełniony konserwami, prawie pusty portfel, a przede wszystkim ekscytacja spełnianym właśnie marzeniem o wolności i ciekawość czekającego gdzieś innego, lepszego świata.

Odkrywanie miejsc nieobecnych na turystycznej mapie, rozmowy w obcym języku dalekie od tych proponowanych w rozmówkach.
I w końcu niespodziewane odnalezienie siebie samego, odnalezienie miejsca, które czeka na wypełnienie obecnością, i co najważniejsze – drugiego człowieka, który odpowie na pytanie: po co ta podróż w nieznane?

Recenzje:
„Prosto i bezpretensjonalnie opowiada Knapp o erotycznych i kapitalistycznychch pokusach. Rozprawia o regularnym seksie kamienia łupanego, zastawia na swojego bohatera niebezpieczne pułapki, tworząc tym samym jedną z najbardziej przebiegłych i zabawnych książek sezonu.”
Der Spiegel

„To błyskotliwy autor, z polotem i ogromnym poczuciem humoru.”
Marcel Reich Ranicki

Fragment:
Aby się dowiedzieć, dlaczego ptaki nie lecą wstecz, wystarczy mi wyjrzeć przez okno. Wszystkie wydarzenia ostatnich dwu miesię¬cy przewijają się wtedy przede mną z taką jasnością, jakbym leżał na łożu śmierci. Widzę rzeczy, o jakich nie wiedziałem, że w ogóle istnieją, i tak wyraźnie rozpoznaję twarze, jakbym patrzył w lu¬stro. najwyraźniej jednak widzę sam siebie, wątpliwego bohatera pewnej historii, mającej początek tego dnia, gdy zastukałem do drzwi pana Kuki, oszusta, który nawarzył całego piwa.
Drzwi mieszkania pana Kuki były równie cienkie jak wszyst¬kie inne w naszym domu, upłynęło jednak trochę czasu, zanim usłyszał moje pukanie. Dopiero po kilku minutach uchylił je lekko i podejrzliwym wzrokiem zmierzył mnie od stóp do głów.
– Przyszedłeś dziesięć minut za wcześnie – powiedział i ka¬zał mi wejść do środka.
Chociaż była piąta po południu, miał na sobie piżamę z wzor¬kiem w kotki goniące motyla. Już miałem wejść do mieszkania, gdy zatrzymał mnie w progu.
– Chwileczkę, a nasza umowa?
Wyciągnąłem z kieszeni butelkę wódki i podałem mu. Obej¬rzał ją ze znawstwem i skinął głową.
– Dobra. Wejdź.
przemierzyliśmy kuchnię, w której nie wiedzieć czemu cuchnꬳo benzyną i weszliśmy do dość skromnie urządzonego pokoju. na jego umeblowanie składały się jedynie okrągły stół i cztery krzesła.
Pan Kuka wziął dwa kieliszki z półki i postawił na stole. mój był wielkości solniczki, a jego – bańki na mleko. Zająwszy się otwieraniem butelki, powiedział:
– Tacy eleganccy państwo jak twoi rodzice uważają mnie za pijaka. ale niech lepiej przyjrzą się młodemu pokoleniu. Tym no¬wobogackim maklerom giełdowym, którzy kijem do golfa potrafią zatłuc psa, albo tym tancerzom, co to ostatnio wszędzie paradują w babskich spódnicach i podsiadają dzieci na huśtawkach. Oni piją coca-colę. a wiesz, co jest w środku? Jest gazowana. Dwu¬tlenkiem węgla – postukał się w czoło – który nie służy szarym komórkom. rozpuszcza je. W Ameryce, gdzie wynaleźli to pa¬skudztwo, już od dawna nie znajdziesz ani jednej zdrowej szarej komórki. Jeśli więc w przyszłym tysiącleciu zamierzasz jeszcze umieć liczyć do trzech, omijaj to świństwo z daleka.
Usiadłszy przy stole, spojrzał na mnie.
– No, co tak sterczysz? – powiedział. – siądź. ludzie, któ¬rzy piją „na stojaka”, dostają zawału serca.
usiadłem. Krzesła pana Kuki były zrobione chyba dla smer¬fów. Kolana sięgały mi pod brodę. ale pan Kuka miał tylko metr pięćdziesiąt wzrostu.
Napełnił kieliszki i zatarł ręce, jakbyśmy byli na Antarktydzie.
– Z tym paliwem możemy trzykrotnie okrążyć globus. a więc wytłumacz raz jeszcze, czego to chcesz od starego Kuki.
– Chcę pojechać na Zachód – powiedziałem.
– Ach tak? a po co ci ten zasrany Zachód?
– Bo jestem strasznie ciekaw, jak tam wygląda. Zamierzałem to zrobić już w wieku dziesięciu lat. – Bawiliśmy się w tę grę już od tygodnia, tak że wiedziałem, co trzeba mówić.
– A do czego takiemu dobrze ułożonemu chłoptasiowi jak ty potrzebny jest taki stary Kuka?
– Ponieważ pan Kuka zna się na Zachodzie jak nikt inny.
przejrzał się w małym lusterku stojącym na stole i powiedział do swojego odbicia:
– Sam bym tego lepiej nie wyraził.
nagle popatrzył na mnie podejrzliwie.
– Dziwi mnie, że twoi eleganccy rodzice się na to zgadza¬ją. Zdaje się, że kilka dni wcześniej coś słyszałem, coś w rodzaju kłótni?
Pan Kuka mieszkał dokładnie pod nami. W tym domu nie tylko drzwi były cienkie jak opłatki, ale także podłogi. słyszało się nawet, jak ktoś trzy mieszkania dalej miesza łyżeczką herbatę.
– Oni nie mają nic przeciw temu – skłamałem.
– Hmmm. rozumiem.
Uniósł kieliszek z wódką i spojrzał przez niego. Jego nos wy¬dłużył się trzykrotnie.
– Coś czuję, że przygotowałeś się już do tej podróży, kupi¬łeś wszystkie możliwe przewodniki i wykułeś je na pamięć. naj¬prawdopodobniej wiesz teraz o Francji więcej od samych fran¬cuzów, mógłbyś śpiewająco podać ceny biletów do wszystkich muzeów w Amsterdamie i orientujesz się nawet, gdzie w Berli¬nie znajduje się kamień, na który pięćdziesiąt lat temu nasikał Picasso, zgadza się?
Poczerwieniałem.
– Nie, tej ostatniej wiadomości w nich nie było.
Pan Kuka wykonał taki ruch ręką, jakby przekreślał coś w powietrzu.
– Zapomnij o tym. To może dobre dla turystów albo tych no¬wobogackich maklerów giełdowych. Tego, co musi wiedzieć ktoś taki jak my, w żadnym przewodniku nie znajdziesz, to znaczy, nie znajdziesz trzech najważniejszych lekcji Kuki na temat Zachodu. Bez nich nawet nie myśl o wsiadaniu do pociągu. a ponieważ cię lubię, udzielam ci ich za darmo. pierwsza zabrzmi w twoich do¬brze wychowanych uszach pewnie trochę dziwnie. ale nieważne dokąd jedziesz, bo Zachód jest wszędzie Zachodem, lecz jak wra¬casz. Tylko nie wracaj w podkoszulku z nadrukiem „Czym mogę służyć?”, nawet jeśli miałbyś zapłacić za to przednim zębem. Ta k jak ja. Zobacz no…
Pan Kuka wyszczerzył się w uśmiechu, by pokazać, co ma na myśli. ponieważ jednak nie miał z przodu ani jednego zęba, nie mogłem się nijak domyślić, który z nich pozostał na Zachodzie.
– Te j lekcji nauczyłem się w Anglii. Wskutek nieszczęsnego splotu rozmaitych okoliczności musiałem przez jakiś czas praco¬wać w supermarkecie. W wieku pięćdziesięciu sześciu lat jeździ¬łem jak niedorostek na wrotkach i w podkoszulce z angielskim napisem: „Czym mogę służyć?”. moim zadaniem było układa¬nie na półkach zamrażarki indyków z termometrami w kuprach. Kiedyś tak długo woziłem po sklepie jednego indyka, że odtajał, a termometr wypadł mu z tyłka. Ja zaś, naiwny kretyn, schyliłem się po niego. gdy nazajutrz oglądałem w lustrze świeżą dziurę po zębie, zauważyłem na swojej piersi podkoszulkę z nadrukiem „Czym mogę służyć?” I nagle zrozumiałem, że w tym T-shircie nie tylko układam sterty indyków, lecz również oglądam telewizję, śpię, a pewnego dnia jeszcze wyciągnę w niej kopyta. Wtedy moja słowiańska dusza dostała takiego pietra, że powiedziałem sobie: Czy nie wystarczy, że już tylu idiotów nosi takie podkoszulki, czy i ja muszę to robić? nazajutrz zebrałem się w sobie, poszedłem do szefa i złożyłem wymówienie. pierwsze, co zrobiłem w domu, to wskoczyłem w piżamę i wyszczotkowałem zęby, które mi jeszcze zostały. Opłaciło się. popatrz – pan Kuka wskazał z dumą na swoją klatkę piersiową – nie ma tu już „Czym mogę służyć?”, lecz same sympatyczne kocury, pragnące schwytać ospałego motyla.
Pan Kuka uniósł kieliszek do ust. najwyraźniej jednak nie wywiózł z Anglii samych złych doświadczeń, bo nie wychylił wódki jednym haustem, lecz popijał ją małymi łyczkami niczym anglik herbatę. Był naprawdę jednym z najbardziej dystyngowa¬nych pijaków, jakich kiedykolwiek widziałem.
Apotem ciągnął dalej:
– Kolejną lekcję dostałem od razu w drodze powrotnej z Anglii. Zatrzymałem się na kilka dni w Paryżu. Chciałem obejrzeć wieżę Eiffla i dzielnicę rozpusty, ale moi wielce szanowni rodacy zaciągnęli mnie do grobu Chopina. stoimy tam w deszczu i gapimy się na płytę nagrobną. a wtedy jeden mówi nagle, że Chopin musi być bardzo szczęśliwy, iż jego serce spoczywa w ojczyźnie. najpierw myślałem, że to jakaś metafora albo coś w tym rodzaju, ale ten facet zaczyna nagle opowiadać ze wszystkimi szczegółami, jak to Chopinowi po śmierci wyjęto serce, zawekowano i przy¬wieziono do nas. I kiedy tak rodacy zasypywali mnie kolejny¬mi bzdurami, zauważyłem, że stoję w niewiarygodnie dużej ku¬pie gówna. gdy to zobaczyłem, myślałem, że traf mnie szlag. W końcu nie przyjechałem do Paryża po to, by przed grobem Chopina wleźć w gówno. Wtedy jednak ten, który opowiadał o sercu, spostrzegł, co się stało. podszedł do mnie i powiedział coś, czego nie zapomnę: „Wiesz, Kuka, francuzi uważają się za naród wybrańców, ale francuskie gówno śmierdzi dokładnie tak samo jak nasze”. potrzebowałem wielu lat, by to zrozumieć. a ty dowiadujesz się tego już pierwszego dnia. nie masz pojęcia, jak ci zazdroszczę. To jest druga lekcja: zachodnie i wschodnie gów¬no jest identyczne.
– Właściwie nigdy nie zamierzałem jechać do Anglii lub Fran¬cji – wpadłem Kuce w słowo. – mówiłem przez telefon o Niemczech, bo to najbliżej, a niemiecki znam trochę ze szkoły.
– I dlatego zostawiłem sobie Niemcy na sam koniec – przy¬taknął pan Kuka. – Tam dostałem trzecią i najważniejszą lekcję.
Pan Kuka znów spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Jaki z ciebie właściwie jest człowiek, Walduś? Wiesz, widu¬ję cię często, kiedy jeździsz windą albo przynosisz ojcu gazetę, ale poza tym nic o tobie nie wiem. Czy należysz do tych patriotów, co to przed śniadaniem muszą trzykrotnie machnąć sobie flagą narodową, czy też umiesz od czasu do czasu znieść prawdę?
– Przeczytałem gdzieś, że człowiek staje się patriotą dopiero po trzydziestce. Chyba że wcześniej się ożeni i zrobi dzieci.
– Ale ty jeszcze nie masz dzieci, co?
– Nie mam nawet żony.
– No to słuchaj uważnie, bo tego, czego dowiesz się teraz, nie znajdziesz ani w żadnym przewodniku, ani nigdzie indziej.
Zanim nasz elektryk zrobił komunistom zwarcie w systemie i do¬kumentnie wyłączył im komunizm, Niemcy byli dla nas bardzo milutcy. może mieli jeszcze wyrzuty sumienia z powodu drugiej wojny światowej, nie wiem. W każdym razie słysząc, że pocho¬dzisz z Polski, od razu ci pomagali. I tak było na całym Zachodzie. później jednak nastąpił przełom i nagle wsioki z całej Polski stały się europejczykami. Wszyscy ruszyli hurmem na Zachód i zaczęli kraść, co popadnie. Niemcy wprowadzili nawet wizy, bo inaczej musieliby wpisać swojego mercedesa na listę gatunków zagrożo¬nych wymarciem. Od tej pory ci na Zachodzie zrozumieli, że je¬steśmy wszystkim, tylko nie europejczykami. I dlatego nigdy nie wolno ci się przyznawać, skąd naprawdę pochodzisz. nawet gdy wezmą cię na tortury, mów, że jesteś z Chin. Kiedy usłyszą słowo „polska”, możesz się natychmiast pakować. Oto trzecia lekcja.
Pan Kuka zamilkł i melancholijnie oglądał swoje uzębienie w małym lusterku stojącym na stole.
– Domyślam się, że dwie pierwsze lekcje dotyczą również Niemiec? – spytałem.
– One są jak grawitacja. Obowiązują nawet na Księżycu.
Oderwał wzrok od lusterka.
– Jest jednak jeszcze czwarty powód, by nie jechać do Nie¬miec. Niemcy wzbogacili się ostatnio o dwadzieścia milionów nowych rodaków, którzy są jeszcze bardziej humorzaści niż moja druga żona. Teraz wygląda u nich jak w tej knajpie, w której na¬gle zabrakło piwa. Krótko mówiąc, nie pchałbym się tam teraz jako Słowianin.
– Rozumiem.
mimo to musiałem najpierw przetrawić gorycz, że nie zo¬baczę Berlina i kamienia, na który nasikał Picasso. sięgnąłem po kieliszek, ale gdy tylko powąchałem wódkę, odstawiłem go z po¬wrotem. nie cierpię wódki. nawet w stanie najwyższego rozgo¬ryczenia. powiedziałem:
– Muszę jednak pojechać do kraju niemieckojęzycznego. Więc dokąd? Do Szwajcarii?
– Nie znam Szwajcarii. Tam prawie nie ma obcokrajowców, a mimo to moje trzy reguły obowiązują w tym kraju bardziej niż gdziekolwiek indziej.
– No to co mi pozostaje? Więc w takim razie nici ze wszyst¬kiego.
– Ale gdzie tam! nie słyszałeś nigdy o Austrii? W Wiedniu mówią wprawdzie dziwnym językiem, ale jeśli znasz niemiecki, to już coś. problem tylko w tym, czy nie jesteś trochę za młody na takie olbrzymie muzeum, jakim jest Wiedeń? mieszkają tam, cisnąc się na niewielkiej powierzchni, dwa miliony strażników muzealnych, którzy ciągle mówią o śmierci. I nie są tacy jak my, Słowianie, co tylko gadają po próżnicy. Właśnie gdy tam byłem, znaleźli jakiegoś emeryta, który strzelił sobie w łeb. Trzy lata przeleżał w mieszkaniu, a chociaż nie miał głowy, by cokolwiek czytać, regularnie przysyłano mu do domu katalogi różnych do¬mów towarowych. nie mówię tego po to, żebyś i ty popełnił sa¬mobójstwo. Twoi starzy nie daliby mi żyć.
– Wiem, że pan nie cierpi przewodników – powiedziałem. – Ale przeczytałem w nich o katedrze św. Stefana, o Schönbrun-nie i o Mozartkugeln.
– To jest jakiś argument. rzeczywiście, tam są nie tylko sa¬mobójcy, ale też mnóstwo zabytków i różnych specjałów. nie mówiąc już o lipicanerach.
Pan Kuka schował się znów za kieliszkiem, a jego nos wy¬dłużył się jak ogórek.
– To specjalny austriacki deser lodowy. musisz go koniecz¬nie zamówić w jakiejś kawiarni. no i przyszło mi jeszcze na myśl coś, co przemawia za Wiedniem. Znam przypadkiem właściciela całkiem miłej i taniej firmy autokarowej, która mogłaby cię tam zawieźć. nazywa się „Dream Travel”.
– Ten „Dream Travel”?
– Nie. To, o czym ty myślisz, to olbrzymia firma w Niem¬czech. mój przyjaciel ukradł jej tylko nazwę.
– To tak można?
– Wszystko można, trzeba tylko chcieć. Wiesz, jak to zrobił? siedział właśnie u dentysty i grzebał wśród czasopism, szukając majowego numeru „playboya”. ale z powodu bólu zęba sięgnął gdzieś obok i nagle wpadł mu w ręce katalog Neckermanna. Za¬miast gołej Samanthy Fox, cwałującej na ogromnym bananie, uj¬rzał dwupiętrowy, luksusowy autobus z napisem „Dream Travel”. reszta była już tylko kwestią litra farby olejnej.
Zastanawiałem się. Właściwie dlaczego nie zaryzykować wyprawy do Wiednia? W końcu Zachód to Zachód. poza tym nie miałem szczególnie dużego wyboru. Jako Słowianin nie po¬winienem pchać się do Niemiec, a w Szwajcarii, jeszcze zanim przekroczę granicę, ludzie już będą nastawieni do mnie wrogo. no i tani przejazd, zaoferowany przez pana Kukę, też był nie do pogardzenia. W końcu nie jestem synem milionera.
– Powiedzmy, że faktycznie wybiorę się do Wiednia. Czy zna pan tam też jakiś hotel? – spytałem.
– A ile chcesz wydać?
– Niedużo. Najlepiej w ogóle nic.
– Hotel „Cztery pory roku”.
– A praca? Dobrze byłoby sobie co nieco dorobić.
– Jeśli o to chodzi, musisz liczyć sam na siebie. pracy jest tam jak piasku na pustyni. ale nie mów celnikowi na grani¬cy, że chcesz pracować. a gdy się do ciebie uśmiechnie, nie odwzajemniaj uśmiechu. To powód do rewizji osobistej. po¬wiedz tylko spokojnie kilka razy „tak jest”. Wszyscy mundu¬rowi idioci to lubią. no i kiedy po raz pierwszy wjedziesz do Wiednia, nie zdziw się, że działają wszystkie reklamy świetl¬ne. To norma na całym Zachodzie. no i jak już tam będziesz, to może mógłbyś przy okazji przekazać coś mojemu wiedeń¬skiemu kumplowi?
– Z chęcią. Tylko jak ja go znajdę pośród tych dwu milio¬nów strażników muzealnych?
– To proboszcz polskiej parafii.
– Jest pan zaprzyjaźniony z proboszczem?
– Jak trzeba, to i pies dupą zaszczeka. Więc, gdy go zobaczysz, powiedz mu tak: „paczka już doszła”. Zapamiętasz?
– Śpiewająco. Bez problemu.
– no to chyba powiedziałem ci wszystko, co wiem. Zdasz mi dokładną relację po powrocie.
– Oczywiście.
pan Kuka wskazał melancholijnie na opróżnioną do poło¬wy butelkę:
– Ja tymczasem pobawię się trochę tą buteleczką. Jeśli ni¬czego więcej ode mnie nie chcesz, idź pakować walizki. Jestem troszkę zmęczony i tak mi dziwnie w uszach gwiżdże.
Wstałem i podziękowałem.
– Wiem, co ludzie o panu mówią. ale oni się mylą. Kiedy już wrócę, nie tylko wszystko panu opowiem, lecz przyniosę ko¬lejną butelkę.
– Inaczej i tak cię nie wpuszczę.
Pan Kuka wskazał mi głową kuchnię:
– Sam trafisz do drzwi. Twój kumpel Kuka nie mieszka w pałacu, co?
Wyciągnąłem do niego dłoń na pożegnanie, ale on najwy¬raźniej niewiele sobie z takich gestów robił, gdyż momentalnie schował ręce pod stołem. powiedziałem tylko „do widzenia” i pomaszerowałem w kierunku drzwi. Kiedy jednak chwyciłem za klamkę, zawołał:
– Chwileczkę! na śmierć zapomniałbym o najważniej¬szym.
Wygramolił się zza stołu i podszedł do mnie.
– Wyciągnij rękę – poprosił.
spełniłem jego prośbę, on zaś wsunął mi do otwartej dłoni jakiś metalowy przedmiot koloru srebra.
– To zapalniczka na benzynę – powiedział. – Jest zepsuta, ale jako talizman będzie w sam raz. lekcja numer cztery brzmi: nie wyjeżdżaj nigdy na Zachód, póki nie zabezpieczysz się przed pechem.
Nie chciałem przyjąć tego prezentu, ale Kuka nie chciał o tym nawet słyszeć.
– Bardzo dziękuję – powiedziałem.
Nie wydobyłem z siebie niczego więcej poza tym śmiesz¬nym „bardzo dziękuję”. ale zawsze jest tak samo. gdy ktoś mnie wzruszy, nigdy nie mogę znaleźć sensownych słów. schowałem zapalniczkę i wyszedłem z mieszkania szczęśliwy jak małe dziec¬ko. I ani przez moment nie pomyślałem, jak zgubne okażą się rady pana Kuki.