W pierwszym tomie Wschodnia nawała autor wykorzystuje zasłyszane opowiadania rodziny – ojca, matki, krewnych i znajomych, którzy z zawieruchy wojennej uszli z życiem.
Od dawna dręczyła mnie myśl, aby chwycić za pióro i opisać dzieje ludzi z Kresów Wschodnich, o czym przez dłuższy czas kazano milczeć. My, Kresowiacy, doznawaliśmy losu, którego nie należy życzyć żadnemu narodowi. Historia krwią pisana nie może rozpłynąć się w niepamięci jak mgła. Kto zapomina o niej, traci tożsamość. Naród, który nie zna własnej historii, nie ma przyszłości. To na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej od jej zarania dziejów wiecznie płonęły granice. Polacy z orężem odpierali najazdy Tatarów, Turków, uśmierzali bunty Kozaków, powstrzymywali zapędy Moskali, a potem stawili czoła nacjonalistom ukraińskim. Tam się lała ustawicznie krew i w ogniu walki hartował się patriotyzm. Ostatnim ciosem w plecy była agresja sowiecka w 1939 r. i wywózka rodaków na Sybir. W tej Golgocie Wschodu, Kresowiacy przeważali liczebnie. Los sponiewieranych Polaków, wysiedlonych z rodzinnych stron coraz częściej znajduje odzwierciedlenie we wspomnieniach i kronikach, rzadziej jednak w powieściach. Nadal niewiele jest dzieł upamiętniających męczeństwo ludzi, którzy tracili swoją „małą Ojczyznę”.