Więzy krwi – Patricia Briggs

Opublikowany Autor blogksiazki

Więzy krwi – Patricia Briggs. Więzy krwi to przygody Mercedes Thompson, mechanik samochodowej, która decyduje się pomóc wampirowi Stefanowi… Więzy krwi to intrygujące opowiadania, których wspólnym mianownikiem jest mroczny klimat zagłady, beznadziei i śmierci.

Z życia Mercedes – kolejny tom bestsellerowej serii opowieści o dziewczynie zmieniającej się w…
Palenie czarownic na stosie, próby wody czy publiczne lincze są obecnie zakazane. Przeciętny obywatel oświeconego świata nie musi się też trapić stworzeniami, które ożywają nocą. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętną obywatelką…
No mercy, Mercy!
Mercedes Thompson, pracująca jako mechanik samochodowy, ma przyjaciół w mętnych kręgach i bardzo mrocznych miejscach. W dodatku nasza droga Mercy winna jest jednemu z nich przysługę. Zdolna do zmiany postaci na zawołanie, zgadza się wesprzeć wampira Stefana, gdy ten wyrusza przekazać wiadomość istocie sobie podobnej. Kłopot w tym, że adresatów jest dwóch – choć ciało dzielą jedno.

Fragmenty:
Krew bez śmierci nie zaspokaja głodu

– Nie podobasz mi się – oznajmił chłodno Littleton. Włosy na karku stanęły mi dęba, kiedy wyczułam materializującą się wokół niego aurę magii. – Ani trochę.
Wyciągnął dłoń i dotknął czoła Stefana. Wbrew moim oczekiwaniom wampir nie próbował strącić jego ręki – nie zrobił nic, aby się bronić, po prostu z impetem upadł na kolana.
– Liczyłem, że będziesz bardziej interesujący, ale nie jesteś. – Sposób mówienia i ton głosu Cory’ego nagle uległy zmianie. – Nie jesteś też ani trochę zabawny. Zaraz to naprawimy.
Podszedł do drzwi łazienki, pozostawiając Stefana na klęczkach.
Zaskomlałam i stanęłam na tylnych łapach, by go polizać po twarzy, ale on nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Spojrzenie miał mętne i nieobecne; nie oddychał. Oczywiście wampiry nie muszą, ale Stefan przeważnie to robił.
Jakimś sposobem czarnoksiężnik rzucił na niego urok.
Pociągnęłam za smycz, ale dłoń Stefana nie rozluźniała uchwytu. Wampiry są silne i nawet kiedy szarpnęłam wszystkimi szesnastoma kilogramami mojego ciała, jego ręka nie drgnęła. Gdybym miała jakieś pół godziny, mogłabym przegryźć skórę smyczy, nie chciałam jednak być tu uwięziona, kiedy wróci czarnoksiężnik.
Dysząc, spojrzałam w kierunku łazienki. Jakiego rodzaju potwór czaił się w środku? Jeśli wyjdę z tego żywa, nigdy więcej nie pozwolę założyć sobie obroży, pomyślałam. Wilkołaki dysponują nieludzką siłą, wysuwanymi pazurami i kłami o długości ponad dwóch centymetrów – Samuela nie powstrzymałaby głupia uprząż. Jedno ugryzienie i problem z głowy. Ja po swojej stronie miałam jedynie szybkość, którą chwilowo skutecznie ograniczała smycz.
Przygotowałam się na przerażający widok czegoś, co potrafiłoby bez większego wysiłku uśmiercić Stefana. To, co Littleton przytargał do pokoju, przeraziło mnie nie na żarty, ale w zupełnie inny sposób.
Kobieta miała na sobie jeden z tych hotelowych uniformów pokojówek w stylu lat pięćdziesiątych. Zielony z doszytym niebieskim fartuszkiem, współgrał z kolorem zasłon i dywanów w korytarzu; ciemny od krwi sznur opasujący talię – zdecydowanie mniej.
Jeśli pominąć krwawiące nadgarstki, nie wyglądała na maltretowaną. Dźwięki, jakie wydawała, mogły jednak wskazywać na coś innego. Jej pierś unosiła się, kiedy wkładała całą siłę w krzyk, ale nawet bez dzielących nas drzwi nie robiła zbyt wiele hałasu. Jedyne, na co było ją stać, to seria pomruków.
Ponownie szarpnęłam za smycz. Stefan wciąż się nie poruszał, więc ugryzłam go aż do krwi. Nawet nie drgnął.
Nie mogłam dłużej obserwować męki kobiety. Charczała, zmagając się z uściskiem Cory’ego, tak na nim skupiona, że chyba nie dostrzegła ani mnie, ani Stefana.
Jeszcze raz spróbowałam się wyrwać, ale nie przyniosło to żadnego efektu. Zawarczałam i kłapnęłam zębami, wykręcając się dookoła, by przegryźć smycz. Moja obroża miała zapięcie bezpieczeństwa, które mogłabym zerwać – skórzana uprząż Stefana była zapinana na metalowe sprzączki.
Cory upuścił ofiarę na podłogę, o krok za daleko, bym mogła jej dosięgnąć. Choć z drugiej strony w jaki sposób miałabym jej pomóc? Nie dostrzegła mnie, zbyt skupiona na tym, by nie widzieć swojego oprawcy. Udało mi się jednak przyciągnąć uwagę czarnoksiężnika, który przykucnął, zniżając głowę do mojego poziomu.
– Co byś zrobiła, gdybym cię uwolnił? – zapytał. – Boisz się? Uciekłabyś? Zaatakowała? Czy może zapach krwi pobudza cię tak jak wampiry? – Zerknął na Stefana. – Widzę twoje kły, żołnierzu. Cudowny zapach krwi i strachu, to do nas przemawia, nieprawdaż? Tymczasem trzymają nas na tak krótkiej smyczy, jak ty swojego kojota. – Odniosłam wrażenie, jakby w słowach nieznajomego pobrzmiewał hiszpański akcent. – Żądają, byśmy wypijali co najwyżej łyk z każdego, podczas gdy nasze serca pragną dużo więcej! Krew bez śmierci tak naprawdę nie zaspokaja głodu. Jesteś dość stary, by pamiętać Czasy Przed, prawda, Stefanie? Kiedy wampiry jadły tyle, ile chciały, kiedy mogły się rozkoszować przerażeniem i agonią ofiar. Kiedy ucztowaliśmy prawdziwie…
Stefan jęknął. Zaryzykowałam i spojrzałam w jego kierunku. Jego oczy były… inne. Nie wiem, dlaczego akurat ten szczegół tak mnie uderzył, podczas gdy zmieniło się dużo więcej. Te oczy – zazwyczaj brązowe i lśniące jak polakierowany orzech włoski – wyglądały niczym dwa krwawe rubiny. Między rozchylonymi wargami dostrzegłam kły, krótsze i delikatniejsze niż u wilkołaka. Z wydłużonych palców dłoni, która ściskała smycz, sterczały zakrzywione szpony. Musiałam się odwrócić. Widok Stefana przerażał mnie tylko odrobinę mniej niż sam Littleton.
Littleton, który zaśmiał się jak łajdak z czarno-białego filmu.
– Tak, Stefanie. Widzę, że pamiętasz jeszcze posmak śmierci. Benjamin Franklin powiedział kiedyś, że ci, którzy rezygnują z wolności na rzecz bezpieczeństwa, nie zasługują ani na jedno, ani na drugie. Czy czujesz się bezpieczny, Stefanie? Czy może tęsknisz za tym, czym niegdyś byłeś, za tym, co pozwoliłeś, by nam odebrano?
Cory odwrócił się do ofiary. Kiedy jej dotknął, znów chciała krzyknąć, ale głos uwiązł jej w gardle. Charczała tylko cicho, tak cicho, że nie usłyszałby jej człowiek stojący pod drzwiami pokoju. Próbowałam walczyć z uprzężą – bez skutku. Czułam, jak coraz mocniej wpijała się między łapy. Pazurami wydarłam w dywanie dziury, lecz Stefan nawet nie drgnął.
Littleton nie pozwolił kobiecie szybko umrzeć. Przestałam się szamotać dopiero wtedy, kiedy i ona przestała. W końcu ciszę zakłócały wyłącznie odgłosy wydawane przez wampiry – tego, który w zapamiętałym szale zaspokajał głód, i tego, który stał obok, jęcząc z pragnienia i niemocy.
Ciało kobiety opanowały konwulsje. Jej oczy na ułamek sekundy spotkały się z moimi i zaraz potem zaszły mgiełką śmierci. Kiedy całkiem znieruchomiała, poczułam przypływ magii, a po gorzkim odorze pozostał jedynie nikły ślad.
Mój nos wreszcie zaczął poprawnie funkcjonować i prawie tego pożałowałam. Śmierć nie pachnie dużo lepiej od demona.
Dysząc, trzęsąc się i kaszląc, upadłam na podłogę. Teraz już nic nie mogłam zrobić – jeśli kiedykolwiek było to możliwe.
Littleton żerował. Rzuciłam okiem na Stefana, który wreszcie przestał wydawać niepokojące odgłosy. Znów stał nieruchomo, patrząc prosto przed siebie. Chociaż wiedziałam, że obserwował całe zajście z pożądaniem, wciąż czułam się przy nim nieskończenie bezpieczniej niż przy czarnoksiężniku. Cofałam się, dopóki nie dotknęłam jego nogi.
Przylgnęłam do niej skulona, kiedy Littleton w koszuli przesiąkniętej krwią spojrzał znad ofiary w naszą stronę. Chichotał, nerwowo sapiąc. Tak bardzo się go bałam – czy raczej istoty, która nim kierowała – że ledwie mogłam oddychać.
– Och, chciałeś tego – mruknął. Wstał i wyciągnął dłoń, muskając zakrwawionymi palcami usta Stefana.
– Pozwól, że się podzielę. – Zamknął oczy i namiętnie go pocałował. Zauważyłam, że wreszcie znalazł się w moim zasięgu.
Czasami wściekłość i strach dzieli cienka granica. Podskoczyłam, chwytając zębami za gardło czarnoksiężnika. Najpierw poczułam smak kobiety, a po chwili coś gorzkiego i odpychającego, co jak impuls elektryczny rozeszło się od mojego pyska po całym ciele. Walczyłam, by zacisnąć szczękę, ale trafiłam w złe miejsce – kły odbiły się od kręgosłupa.
Nie jestem wilkołakiem czy buldogiem i nie potrafię kruszyć kości. Udało mi się wtopić nieco głębiej w ciało, ale wtedy wampir chwycił mnie za barki i oderwał od siebie, wydzierając smycz z dłoni Stefana.
Krew spłynęła po torsie Littletona, lecz rana natychmiast zaczęła się zamykać – jeszcze szybciej niż w przypadku jakiegokolwiek wilkołaka. Uświadomiłam sobie zdesperowana, że nie wyrządziłam mu większej krzywdy. Powalił mnie na ziemię i cofnął się o krok, zakrywając ranę ręką. Poczułam eksplozję magii, kiedy ściągnął dłoń z gardła. Po ugryzieniu nie został ślad.
Warknął na mnie z obnażonymi kłami, a ja nie pozostałam mu dłużna. Nie pamiętam, bym zdążyła dostrzec jego ruch. Poczułam tylko, jak łapie mnie za boki, a potem wyrzuca w powietrze.

Wampiry są złe

Jak większość ludzi posiadających własny biznes pracuję długimi godzinami, które zaczynają się wcześnie rano. Więc jeśli ktoś dzwoni do mnie w środku nocy, to lepiej dla niego, żeby właśnie umierał.
– Halo, Mercy? – Do mojego ucha dotarł uprzejmy głos Stefana. – Zastanawiam się, czy nie oddałabyś mi małej przysługi.
Stefan już dawno dokonał swego żywota, więc nie widziałam powodu, by być miłą.
– Odebrałam telefon o… – zamglonym wzrokiem zerknęłam na czerwone cyferki stojącego przy łóżku zegara – …trzeciej nad ranem. Czy to wystarczy?
Okej, nie powiedziałam tego dokładnie tak. Może i dodałam kilka tych słów, których mechanik uczy się podczas obcowania z nieposłusznymi sworzniami i alternatorami lądującymi na palcach stóp.
– Przypuszczam, że mógłbyś poprosić o drugą przysługę – ciągnęłam – ale wolałabym, żebyś się rozłączył i zadzwonił o bardziej cywilizowanej porze.
Stefan zachichotał. Może sądził, że usiłowałam być zabawna.
– Mam pewne zadanie do wykonania. Twoje wyjątkowe zdolności mogłyby odegrać znaczącą rolę w zapewnieniu sukcesu całemu przedsięwzięciu.
Stare stworzenia, jak wynika z moich obserwacji, lubią się wyrażać dość niejasno, kiedy o coś proszą. A ponieważ jestem kobietą biznesu, uważam, że należy przechodzić do szczegółów tak szybko, jak to możliwe.
– Potrzebujesz mechanika o trzeciej nad ranem?
– Jestem wampirem, Mercedes – odparł łagodnie Stefan. – Trzecia nad ranem to ciągle pierwszorzędna pora. Ale nie potrzebuję mechanika, potrzebuję ciebie. Jesteś mi winna przysługę.
Miał rację, niech go szlag. Pomógł mi, kiedy porwano córkę miejscowego Alfy. Dał mi wtedy jasno do zrozumienia, że będzie czegoś żądał w zamian.
Ziewnęłam i usiadłam, porzucając wszelką nadzieję na powrót w objęcia Morfeusza.
– W porządku. O co chodzi?
– Muszę dostarczyć wiadomość wampirowi, który przebywa na tym terenie bez pozwolenia mojej Pani – powiedział, zmierzając wreszcie do sedna sprawy. – Potrzebuję świadka, którego on nie zauważy.
Rozłączył się, nie czekając na odpowiedź ani nawet nie mówiąc, kiedy po mnie przyjedzie. Dostałby nauczkę, gdybym wróciła do łóżka.
Mamrocząc pod nosem, wciągnęłam na siebie dżinsy, wczorajszą podkoszulkę z plamą po musztardzie i parę skarpetek z tylko jedną dziurą. Mniej więcej ubrana poczłapałam do kuchni i nalałam sobie szklankę soku żurawinowego.
Za oknem świecił księżyc w pełni. Mój współlokator, wilkołak, biegał gdzieś z miejscowym stadem, więc nie musiałam mu tłumaczyć, dlaczego wychodzę ze Stefanem. Co było dość sprzyjające.
Samuel jako taki nie był złym współlokatorem, ale miał skłonność do zaborczych i dyktatorskich zachowań. Oczywiście nie pozwalałam, by mu to uchodziło na sucho, tym niemniej prowadzenie kłótni z wilkołakiem wymaga pewnej subtelności, której mi brakowało – zerknęłam na zegarek – o trzeciej piętnaście nad ranem.
Mimo że zostałam przez nie wychowana, sama nie jestem wilkołakiem – czy też, gwoli ścisłości, jakimkolwiek innym „cosiołakiem”. Nie jestem sługą faz księżyca, a w postaci kojota, mojej drugiej natury, wyglądam jak każdy inny canis latrans, na dowód czego mogę okazać blizny po grubym śrucie.
Wilkołaków nie sposób pomylić z wilkami. Są o wiele większe niż ich całkiem zwyczajni kuzyni i o wiele bardziej przerażające.
Ja należę do zmiennokształtnych, choć niewykluczone, że kiedyś istniała na to jakaś inna, indiańska nazwa, która uległa zapomnieniu, kiedy
Europejczycy rozpanoszyli się w Nowym Świecie. Może mój ojciec potrafiłby mi wytłumaczyć, czym jestem, gdyby nie zginął w wypadku samochodowym, zanim dowiedział się o ciąży matki. Zatem wszystko, co wiem, powiedziały mi wilkołaki, a nie było tego zbyt wiele.
Słowo „zmiennokształtny” wywodzi się od Skórokształtnych z plemion Indian południowo-zachodnich, ale z tego, co wyczytałam, mam mniej wspólnego ze Skórokształtnymi niż z wilkołakami. Nie posługuję się magią, nie potrzebuję skóry kojota, żeby zmienić kształt, no i nie jestem zła.
Pociągnęłam łyk soku i wyjrzałam przez kuchenne okno. Nie widziałam samego księżyca, tylko jego srebrne światło oblewające nocny krajobraz. Myśli o złu wydawały się jakoś nie na miejscu podczas oczekiwania na przybycie wampira. Co jak co, ale z pewnością powstrzymają mnie przed zaśnięciem. Boję się zła.
We współczesnym świecie samo to słowo wydaje się dość… staromodne. Kiedy zło na krótko ujawnia się pod postacią jakiegoś Charlesa Mansona czy Jeffreya Dahmera, lubimy je tłumaczyć za pomocą narkotyków, nieszczęśliwego dzieciństwa lub choroby psychicznej.
Szczególnie Amerykanie są dziwnie naiwni w wierze, że nauka potraf wszystko wytłumaczyć. Kiedy kilka miesięcy temu wilkołaki ujawniły się ludzkości, naukowcy natychmiast rozpoczęli poszukiwania wirusa bądź bakterii, które mogły powodować Przeistoczenie. Magia nie należy do tych rzeczy, które laboratoria i komputery potrafią wyjaśnić. Ostatnio usłyszałam, że instytucje sygnowane nazwiskiem Johnsa Hopkinsa zgromadziły cały zespół w celu wyjaśnienia tej sprawy. Bez wątpienia coś znajdą, ale idę o zakład, że nigdy nie będą w stanie wytłumaczyć, w jaki sposób dziewięćdziesiąt kilo mężczyzny przemienia się w sto dwadzieścia pięć kilo wilkołaka. Nauka nie traktuje magii poważniej, niż traktuje zło.
Ufność w racjonalne podstawy rzeczywistości to z jednej strony wystawianie się na ciosy, ale z drugiej – solidna tarcza. Zło woli, by o nim nie mówiono. Wampiry, jako nieprzypadkowy przykład, rzadko zabijają ludzi na ulicach. Polują na tych, za którymi nikt nie zatęskni, i przyprowadzają ich do domu, gdzie są otaczani opieką i wygodami – jak krowa na pastwisku.
Pod rządami nauki palenie czarownic na stosie, próby wody czy publiczny lincz są zakazane. W zamian przeciętny prawy obywatel nie musi się trapić stworzeniami, które ożywają nocą. Czasami żałuję, że nie jestem przeciętną obywatelką. Przeciętni obywatele nie są odwiedzani przez wampir y.
Ani nie martwią się stadem wilkołaków – przynajmniej niezupełnie w ten sam sposób, co ja.
Dla wilkołaków wyjście z ukrycia stanowiło śmiały krok, który z łatwością mógł wywołać efekt przeciwny do zamierzonego. Wpatrzona w oświetlaną księżycem noc, martwiłam się, do czego dojdzie, gdy ludzie znów poczują strach. Wilkołaki nie są złe, ale też nie do końca są spokojnymi, prawymi bohaterami, za których usiłują uchodzić.
Ktoś zapukał do frontowych drzwi.
Wampiry są złe. Wiedziałam o tym, ale Stefan to nie tylko wampir. Czasem jestem niemal pewna, że to także mój przyjaciel. Więc tak naprawdę nie bałam się, dopóki nie otworzyłam drzwi i nie zobaczyłam, co stoi na werandzie.
Włosy miał zaczesane gładko do tyłu, przez co w świetle księżyca jego skóra wyglądała niezwykle blado. Od stóp do głów ubrany na czarno powinien był przypominać uciekiniera z kiepskiego filmu o Draculi. Jednak jakimś sposobem cały ten strój, począwszy od skórzanego prochowca aż po jedwabne rękawiczki, wyglądał na Stefanie bardziej autentycznie niż tradycyjna jaskrawokolorowa koszulka i wygniecione dżinsy. Tak jakby na okazję tej wizyty raczej zdjął kostium, niż jakiś przywdział.
Prezentował się jak ktoś, kto potrafi zabijać z taką samą łatwością, z jaką ja zmieniam oponę – bez chwili zastanowienia czy moralnych rozterek.
Wtedy jego ruchliwe brwi wspięły się na czoło i zupełnie niespodziewanie stał się tym samym wampirem, który pomalował swojego starego busa marki Volkswagen tak, by wyglądał dokładnie jak Wehikuł Tajemnic Scooby’ego Doo.
– Nie wyglądasz na uszczęśliwioną moją wizytą – Stefan posłał mi przelotny uśmiech, nie chcąc obnażać kłów. W ciemności jego oczy były bardziej czarne niż brązowe – ale z drugiej strony moje wyglądały tak samo.
– Wejdź – odsunęłam się od drzwi. Przestraszył mnie, więc pozwoliłam sobie na odrobinę zgryźliwości: – Jeśli oczekujesz ciepłego powitania, wpadnij o jakiejś ludzkiej godzinie.
Zawahał się, przystając w progu, a potem rzucił mi kolejny uśmiech i wchodząc do środka powiedział:
– Na twoje zaproszenie.
– Ta rzecz z progiem naprawdę działa?
Jego uśmiech poszerzył się i tym razem dostrzegłam błysk bieli.
– Nie po tym, jak mnie zaprosiłaś.
Minął mnie w drodze do salonu, a następnie odwrócił się jak model na wybiegu. Poły jego prochowca rozpostarły się niczym peleryna na wietrze.
– Więc jak ci się podobam à la Nosferatu? Westchnęłam.
– Przestraszyłeś mnie. Myślałam, że zrezygnowałeś z gotyckich dekoracji.
Koniuszki jego ust powędrowały jeszcze wyżej.
– Zwykle z nich nie korzystam, ale prezencja Draculi ma swoje zalety. Co dziwne, wykorzystywana oszczędnie przeraża inne wampiry nie mniej skutecznie niż osobliwą dziewczynę-kojota. Nie martw się, dla ciebie też mam przebranie.
Sięgnął pod płaszcz i wyciągnął nabijaną srebrnymi ćwiekami uprząż ze skóry.
Wpatrywałam się w nią przez chwilę.
– Wybierasz się do klubu sado-maso ze striptizem?