Przemilczane ludobójstwo na Kresach, Tadeusz Isakowicz-Zaleski, Wydawnictwo Małe

Opublikowany Autor blogksiazki

Książka Przemilczane ludobójstwo na Kresach Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego przedstawia zbrodnie na Polakach i Ormianach na Kresach i Wołyniu przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińskiej Armii Powstańczej w latach 1939-1946. Tadeusz Isakowicz-Zaleski stara się przybliżyć nam te wydarzenia i woła o pamięć nad ofiarami, nie o zemstę. Książka jest dokumentem wprowadzjącym Czytelnika w to wielkie okrucieństwo, przez które zginęło około 150 tysięcy istnień ludzkich.
Do dnia dzisiejszego wydarzenia te są owiane mroczną tajemnicą, a na Ukrainie stawia się pomniki tym, którzy byli organizatorami ludobójstwa…

Po opublikowaniu serii artykułów w „Gazecie Polskiej”, jak i po licznych wypowiedziach medialnych, na temat ludobójstwa dokonanego przez nacjonalistów ukraińskich na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich, dostałem bardzo wiele listów. Zawierały one tak osobiste wspomnienia z tamtych tragicznych lat, jak i liczne pytania. Te ostatnie pochodziły głównie od osób z młodego pokolenia, które wbrew obiegowej opinii w dużym stopniu zainteresowane jest historią, zwłaszcza tą najnowszą. Po lekturze całej tej obfitej korespondencji doszedłem do wniosku, że istnieje potrzeba wydania publikacji książkowej, napisanej przystępnym językiem, która zawierałaby odpowiedzi na wspomniane pytania, a zarazem byłaby opisem najważniejszych wydarzeń oraz polemiką z tzw. poprawnością polityczną, skazującą Kresy i dramaty tam rozegrane na świadome przemilczenie.

Dlatego też przedkładam Czytelnikom niniejszą publikację. Zawarte w niej materiały zostały tak dobrane, aby osobom urodzonym po wojnie przybliżyć tragedię, która była udziałem pokolenia ich rodziców i dziadków. Z kolei dla Kresowian będzie to swoistego rodzaju „podróż sentymentalna”. Publikacja podzielona została na trzy części. Pierwsza z nich składa się ze zbioru felietonów zamieszczonych od stycznia do sierpnia 2008 r. w „Gazecie Polskiej”. Niektóre z nich są w wersji rozbudowanej. Do felietonów tych dołączonych jest siedem nowych, dotąd niepublikowanych.

Druga część składa się z opracowania historycznego na temat zagłady wsi Korościatyn k. Monasterzysk, rodzinnej miejscowości moich Dziadków. Opracowanie to było już publikowane w monografii o ludobójstwie na Tarnopolszczyźnie, ale niniejsza wersja jest mocno poszerzona i wzbogacona o przypisy. Trzecia cześć, najobszerniejsza, składa się z kolejnego opracowania historycznego, tym razem całkiem nowego, dotyczącego mordów dokonanych na Ormianach i Polakach w Kutach nad Czeremoszem. Zawarta jest w nim też historia owego miasta, które leżąc na Pokuciu, było jednym z najpiękniejszych zakątków Kresów. Opracowanie to, przygotowywane przez kilka lat, powstało na podstawie relacji świadków i kwerendy w archiwach.

Niniejsza publikacja sfinansowana została z honorarium otrzymanego za książkę „Moje życie nielegalne” oraz z Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza za książkę „Księża wobec bezpieki”.

Wszystkich Czytelników zapraszam do stałego odwiedzania strony internetowej www.isakowicz.pl , na której oprócz spraw bieżących zamieszczam wiele tekstów dużo o Kresach i Kresowianach, a także o Ormianach. Będę wdzięczny za nadsyłanie kolejnych informacji lub wspomnień, które z pewnością wykorzystam przy pisaniu następnych felietonów i publikacji historycznych.

Przemilczane ludobójstwo na Kresach, Tadeusz Isakowicz-Zaleski – fragment:
[Poniższy wyciąg zawiera tekst stronic od 157 do 164 – z pominięciem przypisów.]

Wielki Piątek w Janowej Dolinie

Dokonywanie mordów na Polakach w okresie świąt rzymskokatolickich, a także w czasie innych uroczystości religijnych, było stałą, perfidną praktyką nacjonalistów ukraińskich.

„Wołyńską Gdynią” nazywana była osada Janowa Dolina, ale nie względu na port, bo takiego oczywiście tam nie było, ale ze względu na fakt, że powstała ona z niczego. Od lat dwudziestych ubiegłego wieku wznoszono ją bowiem na mało zagospodarowanych dotąd terenach koło Kostopola, w pobliżu Horynia, który tworzy w tym miejscu malowniczą dolinę wśród wysokich, urwistych i porosłych lasami brzegów. Osada swoją nazwę otrzymała na pamiątkę króla Jana Kazimierza, który ponoć tutaj polował. Była ona budowana dla prawie tysiąca robotników, zatrudnio-nych w nowopowstałych Państwowych Kamieniołomach Bazaltu. A bazalt ów był doskonałej jakości, więc świetnie nadawał się jako materiał do budowy dróg. Ustawiczne zapotrzebowanie na niego powodowało, że przedsiębiorstwo rozwijało się szybko, ściągając kolejnych pracowników.

Janową Dolinę jako wzorowe osiedle robotnicze wznoszono na wzór amerykański. Najpierw między kamieniołomami a rzeką wycięto znaczny fragment sosnowego lasu, na miejscu którego wyznaczono ulice przecinające się pod kątem prostym. Wszystkie domy budowano z kolei na wzór fiński. Były one drewniane, dwukondygnacyjne, ale z murowanym podpiwniczeniem i dwu-spadowym dachem przykrytym ceramiczną dachówką. Każdy dom był przeznaczony dla czterech rodzin. Coś jak śląskie „familoki”, ale o niebo nowocześniejsze, bo zelektryfikowane i skanalizowane. Do każdego domu przydzielone były działki rolnicze i ogródki. W centrum osiedla znajdował się murowany blok w kształcie litery U, przeznaczony na biura, świetlice, teatr, klub sportowy i pomieszczenia dla różnorodnych organizacji społecznych. Obok znajdowało się boisko sportowe oraz teren pod budowę murowanego kościoła. Tego ostatniego nie zdołano wybudować przed wojną, więc msze św. odbywały się w drewnianej kaplicy. Łącznie mieszkało tutaj ok. 3000 osób, w przeważającej większości Polacy, choć nie brakowało także Ukraińców, Czechów i Niemców.

Z chwilą zajęcia Wołynia przez Sowietów w 1939 r. spadły pierwsze represje na Polaków, z których wielu w powodu donosów składanych przez Ukraińców było w ramach czterech kolejnych deportacji aresztowanych przez NKWD i wywożonych na zsyłkę do Kazachstanu lub na Syberię. Po zajęciu tych terenów przez Niemców też nie było łatwo. Wspomniany blok w centrum osiedla zajęło wojsko niemieckie. Stacjonowała tutaj znaczna ilość żołnierzy, a cały budynek był zabezpieczony bunkrami, palisadą i zasiekami. Prawdziwa twierdza. Pod koniec 1942 r. zaczęły dochodzić pierwsze informacje o mordach dokonywanych w innych miejscowościach wołyńskich. Wśród mieszkańców osady istniały wprawdzie struktury podziemnej konspiracji, ale nie posiadały one jakiejkolwiek broni. Uspokajano się więc obecnością oddziału niemieckiego. Nie spodziewano się też napaści ze strony ukraińskich sąsiadów.

Zagłada osady nastąpiła w Wielkim Tygodniu 1943 r. Termin ten był wybrany celowo, bo wiedziano, że na święta wielka-nocne rodziny gromadzą się w domach, a zadaniem tego ataku, jak i wszystkich innych, było nie tyle wypędzenie Polaków, co wymordowanie ich w jak największej ilości. Podobne podstępy zastosowano w wielu następnych przypadkach. Do mordów Ukraińska Armia Powstańcza, choć wtedy dopiero się tworzyła, przygotowała się precyzyjnie, przeprowadzając wcześniej odpowiednie rozpoznanie i koncentrując znaczne siły.

W Wielki Czwartek, czyli 22 kwietnia, po zakończonym nabożeństwie w kaplicy wszyscy mieszkańcy Janowej Doliny poszli spokojnie spać. W tym czasie osadę otaczały już oddziały UPA, które przecięły druty telegraficzne i zablokowały drogi ucieczki. Liczba napastników sięgała aż 1500 osób.Uzbrojonym w broń palną banderowcom (zwanym tutaj „bulbowcami”, od dowódcy Tarasa Borowcia ps. „Taras Bulba”) towarzyszyli podszczuci ukraińscy chłopi, wyposażeni w siekiery, widły,noże i innego rodzaju prymitywne narzędzia do zabijania. Były wraz z nimi także kobiety, których zadaniem było rabowanie, a następnie podpalanie domów. Nie brakowało też nastolatków, z których każdy w tym bandyckim procederze miał także swoje wyznaczone miejsce.

Napastnikom, poruszającym się leśnymi ścieżkami, udało się podejść niepostrzeżenie pod pierwsze domy. Uderzyli tuż po północy, a więc już w Wieki Piątek. Wdzierali się oni do mieszkań, mordując wszystkich jak popadło. Nie darowano nawet niemowlętom, które chwytając za nogi roztrzaskiwano o ściany. Polacy w panice wyskakiwali przez okna, ale dosięgały ich kule, bądź ciosy siekier i wideł. Ci, co chowali się w piwnicach, ginęli w płomieniach, gdyż ukraińskie kobiety po zrabowaniu najcenniejszych przedmiotów od razu podpalały domy. Poza tym, napastnicy celowo wrzucali granaty i butelki z benzyną do piwnicz-nych okienek.

Niektórzy z Polaków pobiegli w kierunku bloku z żołnierzami niemieckimi, szukając u nich ratunku, ale ci zachowywali się biernie, ostrzeliwując się jedynie dookoła. Inni z kolei ukryli się u rodzin ukraińskich, ale gdy ich tam znaleziono, to mordowano ich wraz z tymi, co im pomagali. Bandyci napadli także na szpital. Chorych ukraińskich wynieśli, a pozostałych wraz z polskim personelem medycznym, wymordowali. Nie było litości dla nikogo. W sumie zabito 600 osób. Działy się tam dantejskie sceny, gdyż banderowcy i „czerń” dokonywali niesamowitych aktów barbarzyństwa, nie tylko zabijając, ale i torturując swoje ofiary, np. przez rozpru-wanie brzuchów czy obcinanie rąk i nóg.

Rano na miejscu, gdzie miał stanąć kościół, wykopano wielki rów, do którego wrzucono ofiary. Prawie wszystkie domy były spalone. Dzisiaj nie ma śladu po Janowej Górze. Na miejscu zagłady, w 55. rocznicę jej dokonania, byli mieszkańcy postawili skromny pomnik z niewiele mówiącym napisem „Polakom z Janowej Góry”. Na nic więcej bowiem nie pozwoliła strona ukraińska. Nie zazna-czono nawet daty mordu, ani ilości pomordowanych. W czasie uroczystości odsłonięcia protestowali nacjonaliści z Ludowego Ruchu Ukrainy, wołając „Won polscy policjanci” i „Won esesmańskie sługusy”.

Szefem owego Ruchu został późniejszy minister spraw zagranicznych Ukrainy Borys Tarasiuk, który w październiku 2007 r., w 65. rocznicę powstania UPA wezwał do uznania tej zbrodniczej formacji za organizację walczącą o niepodległość Ukrainy. Pisał wówczas do prezydenta Ukrainy: UPA z honorem wypełniała swe obowiązki wobec narodu i zasługuje na pamięć i szacunek ze strony państwa i obywateli. Janowa Dolina jest najlepszym przykładem tego, na czym ów „honor” i owe „obowiązki” polegały.

Ryszard Szawłowski

Ludobójstwo ukraińskie na Polakach – najstraszniejszym genocydem dokonanym w Europie w czasie II wojny światowej

Jednym z działów wyłaniającej się nowej dyscypliny – genocydologii – jest ludobójstwo porównawcze (komparatystyka). Porównuje się na przykład ludobójstwo tureckie na Ormianach z holocaustem niemieckim na Żydach. Piszący te słowa zajmuje się m.in. studiami porównawczymi w zakresie ludobójstwa na Polakach w okresie II wojny światowej: niemieckiego, sowieckiego i ukraińskiego. W paru publikacjach wskazywałem już, że wynikiem owej komparatystyki musi być uznanie, iż tragiczną „palmę pierwszeństwa” dzierży tu genocyd ukraiński.

Ocena taka wynika z paru rzucających się wprost w oczy przyczyn (z braku miejsca ograniczamy się do dwóch): 1. Systematyczne mordowanie wszystkich dostępnych Polaków, bez różnicy płci i wieku – od niemowląt po starców; nie było tego w genocydzie niemieckim i sowieckim na Polakach (wystąpiło natomiast w holocauście na Żydach, „genocydzie na genocydami”, który tu pomijamy).

2. Rozfanatyzowanym ludobójcom ukraińskim nie wystar-czyło samo mordowanie Polaków. Pełną satysfakcję osiągali z reguły wówczas, gdy przed zamordowaniem poddali swe ofiary torturom albo doprowadzali je do stanu, w którym dogorywały one w mękach (hasłowo: siekiery, piły; łamanie rąk i nóg, wrzucanie do studni, wyrywanie języków czy wyłupywanie oczu). Ze względu na owe dodatkowe cierpienia, stosowane z czystego sadyzmu, tego rodzaju genocydalne uśmiercanie określiliśmy jako genocidium atrox (genocyd straszny, dziki, okrutny). Ten termin zaczyna się już przyjmować w literaturze. Ani Niemcy, ani Sowieci takiego genocydu nie stosowali.

W rezultacie ludobójstwo ukraińskie okazało się najbardziej zbrodniczym genocydem dokonanym na Polakach w czasie II wojny światowej.

Dalsze badania doprowadzają jednak do jeszcze szerszego wniosku. Chodziło o bliższe ustalenie, czy ludobójstwo dokonane w latach 1941-1944/45 przez faszystowski rząd ustaszów poglavnika („Führera”) Ante Pavelicia w „niepodległej (z łaski Niemców) Chorwacji na tamtejszych Serbach nie dorównywało pod każdym względem genocydowi dokonanemu przez Ukraińców na Polakach. Wyłania się tu obraz następujący .

Mimo pewnych uderzających podobieństw, w szczególności faktu, iż w obu przypadkach miało miejsce genocidium atrox, istnieje jednak pewna wielka różnica. Mianowicie ludobójstwo chorwackie bynajmniej nie oznaczało wymordowania wszystkich „osiągalnych” Serbów. Tymczasem sytuacja ustaszów w Chorwacji była znacznie „korzystniejsza” niż ich przyjaciół z OUN-UPA w Polsce – kontrolowali bowiem cały obszar, łącznie z miastami. Otóż w Chorwacji ci Serbowie, którzy szybko przeszli z prawosławia na katolicyzm byli przeważnie uratowani – w ten sposób ocalało około 250 do 350 tysięcy ludzi. Inni byli przymusowo wypędzani do Serbii lub wysyłani na roboty do Niemiec. Z braku miejsca nie omawiamy tu jeszcze jednej drogi ratunku.

Tego wszystkiego nie dopuszczano na terenach opanowanych przez OUN-UPA. Jeśli np. na Wołyniu pojedynczy Polacy, chcąc ratować życie, usiłowali przejść na prawosławie (który wyznawali tam Ukraińcy), byli już za samo to mordowani . To samo dotyczy innych wzmiankowanych wyżej dróg ratunku istniejących dla Serbów. Brak miejsca nie pozwala na rozwinięcie również tego tematu.

W każdym razie prawdopodobnie większość Serbów „chorwackich”, których liczbę określa się na około 1,8 do 2 milionów, przeżyła tragiczne lata ludobójstwa ustaszów. Oceny liczby ofiar w literaturze dalece od siebie odbiegają: od około 250 tysięcy (M.W. Weithmann) do ocen prof. S. Avramov, która – jak się wydaje – mocno przesadnie w jednym miejscu swej cytowanej pracy (s. 331) mówi o „nieco ponad milionie”, dalej (s. 428) jednak ostrożniej o „setkach tysięcy”. Gen. A. Löhr, jeden z dowodzących wojskami niemieckimi w Jugosławii, w raporcie z 20 IV 1943 r. oceniał liczbę ofiar na ok. 400 tysięcy.

O tym jak liczni Serbowie przeżyli na terenie samej Chorwacji świadczy fakt, iż jeszcze pod koniec wojny, w drugiej połowie 1944 r., Pavelić skierował prośbę do Niemców, aby przesiedlili 500 tys. prawosławnych Serbów z Chorwacji do Serbii. Podkreślamy „prawosławnych”, bowiem nie należy zapominać o wzmiankowanych wyżej 250-350 tys. Serbów, którzy zmuszeni strasznymi okolicz-nościami przeszli w Chorwacji na katolicyzm.

Tymczasem w Polsce – powiedzmy to brutalnie szczerze – gdyby OUN-UPA sprawowały w okresie podobnych paru lat niepodzielną władzę, włącznie z miastami, na terenie 4 przed-wojennych województw (wołyńskie, tarnopolskie, stanisławowskie i lwowskie), owe terytoria byłyby, w pełni zgodnie z ich planami, jak owa wysuwana przez nich symbolicznie „szklanka czystej wody” – praktycznie „oczyszczone” z żywych Polaków. Podobnie, jak zdołali oni na tych terenach, wspólnie z Niemcami – „ostatecznie rozwiązać kwestię żydowską”.

W konkluzji: ludobójstwo ukraińskie na Polakach wyłania się – pod względem swego niesłychanego totalnego radykalizmu – jako najgorszy genocyd dokonany w Europie w czasie II wojny światowej.

Tadeusz Isakowicz-Zaleski, pseud. Jacek Partyka, Jan Kresowiak, Ksiądz Robak (ur. 7 września 1956 w Krakowie) – Polak ormiańskiego pochodzenia, duchowny katolicki obrządków: ormiańskiego i łacińskiego, działacz społeczny, historyk Kościoła, wieloletni działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, poeta.
Jego prześladowania przez SB stały się kanwą filmu Macieja Gawlikowskiego Zastraszyć księdza (2006).
Za swoje zasługi, 3 maja 2006 odznaczony przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
We wrześniu 2007 Rzecznik Praw Obywatelskich przyznał ks. Isakowiczowi-Zaleskiemu Nagrodę Rzecznika Praw Obywatelskich im. Pawła Włodkowica „za odwagę w występowaniu w obronie podstawowych wartości i prawd nawet wbrew zdaniu i poglądom większości”.
Kawaler Orderu Uśmiechu (1997). Współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, laureat przyznawanego przez „TP” Medalu św. Jerzego. Od 2007 jest felietonistą Gazety Polskiej.

Publikacje Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego:
* „Oblężenie” (1981) – tomik poezji wydany w podziemiu pod pseudonimem Jacek Partyka
* „Wspomnienia” (1985) – tomik poezji wydany w podziemiu pod pseudonimem Jan Kresowiak
* „Morze Czerwone” (1988) – tomik poezji wydany w podziemiu pod pseudonimem Jan Kresowiak
* „Świętych obcowanie” (1993) – tomik poezji
* „Słownik biograficzny księży ormiańskich i pochodzenia ormiańskiego w Polsce w latach 1750-2000” (2001)
* „Arcybiskup ormiański Izaak Mikołaj Isakowicz „Złotousty” : duszpasterz, społecznik i patriota 1824-1901″ (2001)
* „Wiersze” (2006)
* „Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej” (2007)
* „Moje życie nielegalne” (2008)
* „Przemilczane ludobójstwo na Kresach” (2008)