Polowaneczko, Tomasz Matkowski

Opublikowany Autor blogksiazki

Zabieram się za czytanie Polowaneczka, Tomasza Matkowskiego, wydanej nakładem wydawnictwa Nowy Świat. Recenzja wkrótce, a tymczasem dziś prezentuję notę o książce i jej fragment…

Dlaczego akurat o tej dziedzinie sadyzmu napisałem? Bo ją znam. Jest wiele innych drastycznych praktyk uprawianych przez ludzkość, mogła by powstać cała seria książek, każda poświęcona innego rodzaju podłości: rzeziom w krajach Trzeciego Świata, seryjnym zabójstwom, torturom zadawanym przesłuchiwanemu przez policje wielu krajów, i tak dalej, lista jest długa, bardzo długa. Była by to chyba najdłuższa seria wydawnicza w historii edytorstwa. Zresztą wiele takich książek istnieje. Ja mogłem napisać tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Tak się złożyło, że na własne oczy widziałem polowaneczko.
„Polowaneczko” to opowieść o sadystycznym morderstwach, których sprawcy cieszą się powszechnym szacunkiem. O ludzkim okrucieństwie, starannie zamaskowanym eufeministycznymi zwrotami i nazwami. Oraz o tym, że możemy i powinniśmy to zmienić.

Polowaneczko, Tomasz Matkowski fragment:

Dlaczego akurat o tej dziedzinie sadyzmu napisałem? Bo ją znam. Jest wiele innych drastycznych praktyk uprawianych przez ludzkość, mogła by powstać cała seria książek, każda poświęcona innego rodzaju podłości: rzeziom w krajach Trzeciego Świata, seryjnym zabójstwom, torturom zadawanym przesłuchiwanemu przez policje wielu krajów, i tak dalej, lista jest długa, bardzo długa. Była by to chyba najdłuższa seria wydawnicza w historii edytorstwa. Zresztą wiele takich książek istnieje. Ja mogłem napisać tylko o tym, co widziałem na własne oczy. Tak się złożyło, że na własne oczy widziałem polowaneczko.

* * *

Wiele osób postronnych nie wie, co tak naprawdę się dzieje na polowaniach, lub ma całkowicie mylne wyobrażenie. Wiele osób sympatyzuje z myśliwymi: „O, patrz, z polowania wracają, jak tam, udało się polowanko? O, jakie ładne pieski!”
I to do nich kierowana jest ta książeczka. Żeby wiedzieli, co się odbywa pod szyldem „darz bór, ognisko, piórko w kapelusiku, bigosik myśliwski, tradycja”.

* * *

Myślistwo uważane jest za coś marginalnego. I w pewnym sensie słusznie. Rzeczywiście, myśliwych jest niewielu. Ale efekty ich działalności już takie marginalne nie są. Pamiętam, jak pewien starszy myśliwy wspomniał mimochodem przy kolacji: „Strzeliłem w życiu coś koło pięćset saren…”. Przemnóżmy to przez sto tysięcy myśliwych zrzeszonych w Polskim Związku Łowieckim. Ile wyszło? 50 000 000. Słownie: pięćdziesiąt milionów saren.
Oczywiście nie każdy myśliwy w swoim życiu zabił aż pięćset. Ale przecież ta wypowiedź dotyczyła tylko saren! Jeżeli dodamy inne zwierzęta – dziki, zające, kuropatwy, jelenie, daniele, kaczki, gęsi – to ogólna liczba chyba nie jest zawyżona. Dziesiątki milionów zwierząt zabitych przez jedno tylko pokolenie myśliwych w jednym tylko kraju!

* * *

Ta książeczka jest dla normalnych ludzi, którzy nie zdają sobie sprawy z masowości tych mordów, i z tego, że za każdą z tych milionów śmierci kryje się strach, cierpienie i agonia stworzenia, którego system nerwowy niewiele się różni od ludzkiego… Za każdą śmiercią kryje się ból – bo nie ma zabójstw „czystych”, to nie bajeczka dla grzecznych dzieci gdzie myśliwy robi „pif, paf!”, a zając posłusznie robi „fajt” i już leży i nic nie czuje.

* * *

SZTAFAŻ

Nie wiem, czy zwrócili Państwo uwagę na charakterystyczne słowa w którymś z cytowanych tu podręczników: „w całym świecie kulturalnego łowiectwa”. Albo: „pretendował do miana sztuki”. To jeszcze jedna, dość subtelna, próba legitymizacji. Polega na podczepianiu się pod kulturę. O ile w dawnych czasach łowiectwo, jako zdobywanie pożywienia, rzeczywiście zasługiwało na otoczkę kulturową, o tyle teraz, gdy wyrodziło się w zabawę, hobby, kolekcjonerstwo – z całą pewnością na taki sztafaż nie zasługuje.
Odkąd wiemy, że zwierzęta to istoty nie różniące się zasadniczo od nas, poza tym, że miały trochę mniej szczęścia w procesie ewolucji, powinniśmy całkowicie zrewidować nasz stosunek do nich. Badania inteligencji i wrażliwości zwierząt, a nawet zwykła obserwacja zwierząt domowych, rzucają zupełnie inne światło na ich rzekomą bezduszność. Wielu ludzi jest bardziej pozbawionymi duszy. Co gorsza, nie zdają sobie z tego sprawy, a więc nie mają świadomości – jeszcze jednej cechy mającej oddzielać świat zwierzęcy od ludzkiego. Myśliwy nie ma świadomości, że to, co robi zwierzęciu, jest straszne. Gdyby mu powiedzieć, że jest zwyrodnialcem, szczerze by się zdziwił. Przeglądając prasę branżową, wśród reklam nowych przywabiaczy, rozpryskowych kul najnowszej generacji, fachowych porad jak zdzierać skórę i listów dziękczynnych do redakcji, znalazłem takie oto wspomnienie po zmarłym myśliwym:

Był niezapomnianym leśnikiem, nauczycielem, myśliwym. Ale przede wszystkim był dobrym człowiekiem.

Jak dalece zwierzęta są tylko zabawkami, widać już choćby po charakterystycznej, zaskakującej na pierwszy rzut oka składni w podręcznikach. Jeśli się w nie wczytamy, uderzą nas dziwne, niezrozumiałe
z pozoru sformułowania. Oto fragment z Wyceny trofeów łowieckich Ignacego Stachowiaka. Rozdział pt. „Trofea zwierząt chronionych”:

(…) kozica, niedźwiedź i żbik są w wielu krajach Europy zwierzętami łownymi. Godzi się więc, choćby tylko w najogólniejszych zarysach, poznać zasady wyceny trofeów również tych zwierząt, chociaż ich stan w Polsce oraz warunki bytowania i rozwoju nie rokują im powrotu na listę zwierząt łownych.

Ten niesłychany zwrot, który brzmi prawie jak „nie rokują im powrotu do zdrowia”, najdobitniej świadczy o postawie autora. W jego pojęciu zwierzęta to nie tylko zabawki, więcej: to zabawki, które cieszą się z tego, że sprawią myśliwemu satysfakcję swoją śmiercią! Stąd ta charakterystyczna składnia: „nie rokują im powrotu na listę zwierząt łownych” (w domyśle: niech żałują!) albo, jak czytamy dalej: „łosie przeżywają rozwój popularności” (brzmi prawie, jakby robiły karierę). A najszczęśliwsze z nich… „wkraczają w sfery medalowe” (!).
Na koniec jeszcze bardziej niesamowity fragment podręcznika. Oto autor opisuje emocje związane z polowaniem na głuszce:

Dla myśliwego trofeum to zdobycz, pozyskana w atmosferze napięcia, przypływu emocji i przeżyć. To właśnie głuszec, wyniesiony na żerdzi z tokowiska, którego przedtem trzeba było w podnieceniu doskoczyć, uraczyć się jego pasjonującą pieśnią, z opanowaniem strącić go z gałęzi (strącić, czyli zastrzelić), podjąć i z tryumfem na żerdzi zawiesić. To również cietrzew, podjęty (czyli zastrzelony) po wyjęciu z budki, gdzie w podniecającym napięciu wysłuchało się jego gulgotów, urozmaiconych czuszykaniem i przerwanych uroczystym szabasem. Po tych myśliwskich przeżyciach trofeum staje się już przedmiotem żywo przypominającym przeżytą przygodę, a także przyczynkiem do chwalby wobec kolegów i przyjaciół.

Zabójca przed dokonaniem mordu upaja się pięknem ofiary i dźwiękiem jej głosu. Poetyka jak z filmu „Milczenie owiec”. Psychiatra miałby tu niejedno do powiedzenia. Nie potrzeba zresztą psychiatry, żeby stwierdzić, że coś tu jest nie tak, i to nie tylko z myśliwymi, lecz z całą społecznością, która toleruje ten zbrodniczy „sport”. Litujemy się, i słusznie, nad końmi wiezionymi do rzeźni, nad porzuconymi psami, nad kotami torturowanymi przez wiejskie dzieci. Sądy zaczynają wymierzać, na razie symboliczne, kary dla zwyrodnialców. A tymczasem całkiem legalnie setki tysięcy myśliwych torturuje miliony zwierząt, odrywa im łapy, wydmuchuje płuca, rozpruwa kiszki, wystrzeliwuje wątroby, robi miazgę z kości, szatkuje mięśnie – i nic! Darz bór.