Może Boże

Opublikowany Autor blogksiazki

Dawno już nie czytałem wierszy tak bardzo pozbawionych złudzeń…
Nie ma w nich przegrody między pejzażem wewnętrznym i zewnętrznym, po tym samym nagim bezdrożu poruszają sie emocje, słowa i ludzie ledwo przez emocje poruszeni, niejasno określeni słowami. Polatuje nad tym jednorodnym – a właściwie: wyrodnym!pejzażem obnażająca wszystko, okrutna idea Boga, przefruwa coś, co chciałoby być poetyckim porywem znaczeń, ale jest jedynie milknącą co chwila próbą wyrazu. Zanim zmilknie – formuje doskonały wiersz.
Patronat Becketta wydaje się niewątpliwym. W tym świecie uczucia kurczowo przywierają do ludzi, jakby bały się, ze zamrą w bezosobowym uniwersum. Postać ojca – wyróżniona przez poetę – nie tyle obdarzona jest uczuciami, co służy uczuciom za ostatni możliwy "przedmiot", na którym mogą się zatrzymać, żeby nie dać się owemu "nic" gwiżdżącemu między początkiem a końcem świata.
Na granicy tych wierszy stoi śmierć. Ale nie jest ona kończącym wszystko urwiskiem. Raczej zaciera granice ludzi, rzeczy i krajobrazów, rozmywa je w nieokreśloności.
Nie chciałbym jednak nazywać poezji Konrada Wojtyły nihilistyczną albo bezsilną. Jego krótkie zapisy są zwarte, słowa energia ukierunkowana precyzyjnie. Zbyt wiele w tym rzemiośle kuszącej wirtuozerii, żeby z chęcią nie poddać się formowaniu w zimnych strukturach. Napięte emocjonalnie rytmy znaczeń utrzymują w postawie pionowej to, co chciałoby sie rozsypać, zmienić w gruz. Im więcej depresji, tym więcej mistrzostwa. może zbyt łatwo powiedzieć, że mistrzostwo przezwycięża depresję – ale coś w tym jest…
Piotr Matywiecki